Wojna nerwów
Treść
Nie udało się sprzedać Glimaru W poniedziałek o północy upłynął termin nadsyłania ofert przez inwestorów zainteresowanych kupnem Rafinerii Nafty "Glimar" w Gorlicach. Do wczoraj syndyk masy upadłościowej zakładu, Bożena Polesek, nie otrzymała żadnego zgłoszenia odpowiadającego warunkom określonym przez Radę Wierzycieli, co oznacza, że "Glimaru" nie udało się sprzedać. To duże zaskoczenie dla syndyka, bo w ostatnich miesiącach kupnem rafinerii zainteresowanych było sześć spółek, w tym - jak się dowiedzieliśmy nieoficjalnie - Orlen i Grupa Lotos. Sześć podmiotów złożyło listy intencyjne, a kilka poszło nawet dalej, dokonując audytu. Nadzieję na to, że majątek uda się sprzedać wzmocniły dodatkowo reakcje potencjalnych inwestorów, którzy pod koniec ubiegłego roku wystąpili do syndyka z wnioskiem o wydłużenie terminu składania ofert o dwa miesiące, czyli do 15 stycznia. Nie wiadomo, jakie względy zdecydowały o tym, że do sprzedaży ostatecznie nie doszło, bo potencjalni inwestorzy nie muszą się z tego tłumaczyć. Można jedynie przypuszczać, że jednym z powodów była cena oszacowania majątku wycenionego na 326 mln zł. Rada Wierzycieli złożona z przedstawicieli banków, ministerstwa przemysłu i firmy Lurgi - wykonawcy nowoczesnej instalacji Hydrokompleksu ustaliła, że "Glimaru" nie można sprzedać za kwotę niższą niż 326 milionów. Potencjalny nabywca musiałby się liczyć nie tylko z wydaniem tych pieniędzy, ale także wygospodarowaniem kolejnych 300 mln zł na dokończenie Hydrokompleksu. - W tej sytuacji będę musiała wnioskować o zwołanie posiedzenia Rady Wierzycieli, która określi, co robić dalej - mówi syndyk Bożena Polesek. - Tylko Rada jest władna podejmować decyzje, które zobligują mnie do podjęcia kolejnych działań w sprawie majątku "Glimaru". Myślę, że do takiego spotkania dojdzie już na początku lutego. Dla burmistrza miasta, Kazimierza Sterkowicza, niepowodzenie starań o zbycie "Glimaru" było wczoraj sporym zaskoczeniem. Podobnie jak dla senatora Stanisława Koguta, który śledził losy zakładu od momentu ogłoszenia jego upadłości przed dwoma laty. Obaj panowie o braku ofert odpowiadających warunkom określonym przez Radę Wierzycieli dowiedzieli się od "Dziennika Polskiego". - To trochę niepoważne, że po tak długich negocjacjach nic z tego nie wyszło - stwierdził Stanisław Kogut. - To wygląda na grę na czas, która może na przykład spowodować obniżenie minimalnej kwoty oszacowania firmy, poniżej której syndyk nie może zejść. Nie podejrzewam jednak, by była to zmowa podmiotów zainteresowanych kupnem "Glimaru". Gdyby tak było, to sprawą musiałyby się zająć odpowiednie służby. Dla Kazimierza Sterkowicza brak rozstrzygnięcia sprawy rafinerii jest bolesnym ciosem. Władze miasta liczyły, że potencjalny nabywca zdoła uruchomić tam produkcję, co byłoby równoznaczne z koniecznością zatrudnienia załogi. Przed ogłoszeniem upadłości w "Glimarze" pracowało 450 osób. - Cóż, pozostaje cierpliwie czekać na to, co zrobi Rada Wierzycieli, bo na jej decyzje nie mają wpływu ani syndyk, ani tym bardziej władze miasta - stwierdza Kazimierz Sterkowicz. (SZEL), "Dziennik Polski" 2007-01-18
Autor: ea