Tusk załatwi KRUS
Treść
Z Marcinem Chludzińskim, prezesem Fundacji Republikańskiej, rozmawia Mariusz Kamieniecki 
Czy  i z jak dużym przesileniem politycznym możemy mieć do czynienia na  szczytach władzy po ujawnieniu przez media afery taśmowej w PSL?
- Pokaże to dopiero najbliższa przyszłość. Zarówno w kontekście  destabilizacji w PSL, jak i potencjalnego rozgrywania tej sprawy przez  Donalda Tuska i Platformę Obywatelską to zjawisko może jak najbardziej  prowadzić do przesilenia politycznego. Okaże się to w ciągu najbliższego  miesiąca. Jeżeli będzie to tylko demonstracja siły, którą premier  pokazuje, mówiąc chociażby, że samodzielnie będzie zarządzał resortem  rolnictwa, nie dopuszczając następcy Marka Sawickiego rekomendowanego  przez PSL, to jest to działanie jeszcze w miarę bezpieczne. Natomiast  jeżeli jest to gra nastawiona na zmianę koalicjanta i zburzenie  dotychczasowej koalicji, to z pewnością będzie to miało dużo  poważniejsze znaczenie.
Na ile dymisja ministra Sawickiego załatwia sprawę?
- Taktyka obrana przy dymisji Sawickiego pokazuje, że ta sytuacja ma  zostać rozegrana jak najszybciej. Gdyby do dymisji nie doszło bądź  byłaby odwlekana, stanowiłoby to sygnał i argument dla opozycji do  szarpania rządu. Tymczasem sytuacja przynajmniej pozornie jest  załatwiona, ale pojawia się również pytanie: co dalej? Z głosów, jakie  do mnie docierają, wnioskuję, że sytuacja w spółce Elewarr jest dużo  bardziej skomplikowana, niż to wynika z rozmowy Władysława Serafina z  Władysławem Łukasikiem. W najbliższych dniach może się jeszcze okazać,  co głębiej kryje się pod tym dywanem. Jeśli ten wątek będzie nadal  podnoszony w debacie publicznej i jeżeli Waldemar Pawlak i Donald Tusk  będą mieli kłopoty z tym, nazwijmy to, małym przesileniem, może to  skutkować nie tyle zmianą koalicjanta, ile doprecyzowaniem układu sił w  owym politycznym małżeństwie.
Jak PO może wykorzystać "nokaut" na ludowcach?
- W układzie koalicyjnym, kiedy jeden koalicjant ma coś za uszami i nie  gra czysto, to układ sił ulega zmianie. Zaistniała sytuacja na pewno  osłabia PSL. Jest to naturalne w polityce. Dlatego wcale nie zdziwiłbym  się, gdyby cała sprawa została wykorzystana przez PO i Donalda Tuska do  załatwienia kwestii dotyczących reformy KRUS i związanego z tym  obłożenia rolników podatkiem od osób fizycznych.
Tylko pytanie, ile jest w stanie wytrzymać PSL i na jakie ustępstwa jest w stanie pójść?
- Myślę, że PSL jest bardzo zdeterminowane, by utrzymać obecny układ  koalicyjny. Zatem kosztem różnych ustępstw będzie starało się ten układ  utrzymać.
Tymczasem Ruch Palikota czy SLD tylko zacierają ręce na myśl o współrządzeniu...
- To fakt, ale wciąż nie dostrzegam argumentów, które obecnie mogłyby  spowodować radykalną zmianę w tym rządzie. Osobiście nie widzę na  horyzoncie niczego, co by to usprawiedliwiało. Owszem, być może są  rzeczy, o których nie wiemy, np. w kontekście gospodarki, a które  blokują rozwój sytuacji, ale to tylko dywagacje.
Jak  skomentuje Pan słowa wicepremiera Waldemara Pawlaka, który po ujawnieniu  afery taśmowej powiedział, że koalicji nie zagrozi "rozmowa dwóch  sfrustrowanych ludzi"?
- To zręczny wybieg człowieka, który  chce osłabić wydźwięk całej tej rozmowy. Tego, co ujrzała cała Polska,  nie nazwałbym rozmową dwóch sfrustrowanych ludzi, ale raczej rozmową  dwóch osób, które, jak chociażby Władysław Łukasik, mają bardzo dużą  wiedzę na temat sprawowania władzy w polskiej gospodarce i spółkach  podległych Agencji Rynku Rolnego. Nie ma też żadnych powodów, by wątpić w  sformułowania wysunięte przez Władysława Łukasika. Oczywiście mam  nadzieję, że śledztwo pokaże, co jest prawdą, i że media rzetelnie  naświetlą całą tę skomplikowaną sytuację. A zatem ci ludzie nie są  sfrustrowani, jak sugeruje wicepremier Pawlak, a raczej wzburzeni, zaś  użyte przez szefa ludowców sformułowania mają raczej osłabić i  zbagatelizować wydźwięk i znaczenie tej rozmowy. Cała ta sytuacja  pokazuje, że na styku polityki i gospodarki dzieją się rzeczy straszne,  które Polakom na co dzień walczącym o byt nawet się nie śnią. Mam tu na  myśli kwoty wynagrodzeń czy chociażby walkę o łupy polityczne  uzależnione nie od kompetencji czy efektów skuteczności ich pracy, ale  od przynależności partyjnej. To jest zatrważające.
Na  ile ujawnienie afery taśmowej mogło być inspirowane przez otoczenie  Waldemara Pawlaka, żeby zdyskredytować Sawickiego przed wyborami na  szefa PSL?
- Dla mnie, jako osoby, która z zewnątrz  obserwuje scenę polityczną, byłby to scenariusz naturalny. Wyjaśnić to  mogą służby specjalne, ale bardzo wątpię w te wyjaśnienia. Moim zdaniem,  bardzo prawdopodobne jest to, że mamy do czynienia z efektem  wewnętrznej walki w PSL. Wiadomo, że Marek Sawicki jest w innej grupie,  czy, nazwijmy to, w innym układzie sił w stosunku do Waldemara Pawlaka.  Być może walka frakcyjna w PSL jest najprostszym wyjaśnieniem tego, co  zaszło, ale zarazem jest to bardzo niebezpieczna sytuacja, która  wywołuje negatywne skutki dla całego ugrupowania. Nie znając całego  mechanizmu, trudno jednak postawić jednoznaczną ocenę.
Afery  taśmowe to nic nowego. W aferze Rywina poza nim samym nikomu włos z  głowy nie spadł, afery hazardowej podobno nie było, a po głośnej sprawie  z byłą poseł PO Beatą Sawicką, mimo jej skazania przez sąd, kręcenie  lodów w służbie zdrowia wcale się nie skończyło. Układy  partyjno-rodzinne w instytucjach państwowych są tajemnicą poliszynela.  Dlaczego nikt z tym nic nie robi?
- To jest dobre pytanie.  Owszem, poza pewnymi skutkami dla osób, które były w centrum  wspomnianych przez pana afer Lwa Rywina czy Beaty Sawickiej, w zasadzie  sprawa rozeszła się po kościach i nikt nie poniósł konsekwencji.  Osobiście uważam, że jeżeli wszyscy aktorzy danej sytuacji nie ponoszą  konsekwencji albo ponoszą je w bardzo odroczonym czasie, kiedy już nikt o  sprawie nie pamięta, to jest to sygnał dla społeczeństwa, że państwo  nie jest wydolne. To także wskazanie, że takiego państwa nie należy  traktować poważnie, można wyciągać z niego pieniądze przez rozmaite  spółki czy poza obowiązującymi regulacjami prawnymi załatwiać różnego  rodzaju interesy, czy pod różne interesy próbować budować odpowiednie  rozwiązania legislacyjne i nikomu nic złego się nie dzieje. Mamy zatem  do czynienia z państwem, w którym grupy interesów w konkretnych branżach  czy w określonych sferach są w stanie doskonale się urządzić, a  jednocześnie mamy do czynienia z państwem, w którym prawie 30 proc.  absolwentów nie ma pracy. Mamy też do czynienia z dramatyczną sytuacją  rodzin, które walczą tak naprawdę o byt, a różni ludzie, którzy kręcą  lody na państwowych domenach, najczęściej nie ponoszą za to żadnej  odpowiedzialności. To bardzo zły sygnał dla ludzi, którzy mieszkają w  naszym kraju, to sygnał pt. "My możemy, nam się należy, a wy ludzie,  radźcie sobie sami w tych nierównych warunkach, bo na pomoc polityków  liczyć nie możecie".
Mamy więc do czynienia z czymś w rodzaju sobiepaństwa?
- Można użyć takiego sformułowania. Na pewno jednak możemy mówić o  cechach - używając marksistowskiego sformułowania - alienacji władzy od  społeczeństwa i poczucia bezkarności rządzących. To powoduje, na co  zresztą wskazują sondaże, że zaufanie ludzi do polityków jest coraz  mniejsze. Ludzie mają problem ze znalezieniem pracy, a w związku z tym  zastanawiają się, jak wychować dzieci. Rośnie frustracja, rodzaj  społecznego niezadowolenia. Ludzie stracili wiarę w dobre intencje  polityków i w to, że mogą oni pomóc nam wszystkim lepiej żyć. To jest  przerażające, bo prowadzi do konkretnych zachowań wyborczych, a niekiedy  nawet do buntów społecznych.
Taśma z nagraniem podobno  krążyła od dłuższego czasu, ale klimat piłkarskich mistrzostw nie  nastrajał do jej upublicznienia. Teza o odwlekaniu ujawnienia tak ważnej  korupcyjnej afery na szczytach władzy jest Pana zdaniem prawdopodobna?
- W obliczu teatru politycznego, z którym mamy do czynienia, każde  wydarzenie w określonym czasie powoduje określone skutki. W obliczu Euro  2012, które było swojego rodzaju festiwalem radości i - jak niektórzy  oceniają - sukcesem gospodarczym, bo konkretne wyniki pokazują, że na  razie idziemy w złym kierunku, czas mistrzostw nie był najlepszym  momentem na to, by pokazywać Polakom inną, brudną rzeczywistość,  niepasującą do tego nakręcanego festiwalu radości. Natomiast jeżeli  rzeczywiście prawdziwa jest teza, że taśmy powstały w styczniu, krążyły  już od dłuższego czasu i władze o nich wiedziały i nic z tym nie zrobiły  - na co wskazują wypowiedzi różnych osób - to byłby to skandal.
Dziękuję za rozmowę.
Nasz Dziennik Poniedziałek, 23 lipca 2012
Autor: au