Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Teatr Telewizji - przed emisją

Treść

Bohater i patriota czy naiwny głupiec? Jak określić dojrzałego, czterdziestoczteroletniego mężczyznę, polityka, który decyduje się dobrowolnie wejść w paszczę lwa? Lwa komunistycznego, którego głową jest Stalin. Powrót Stanisława Mikołajczyka, wicepremiera, a potem (po śmierci Sikorskiego) premiera rządu polskiego na emigracji, do Polski w 1945 roku był dla Polaków w Wielkiej Brytanii, a zwłaszcza dla członków polskiego rządu w Londynie, swego rodzaju aktem zdrady. Dla Polaków zaś nad Wisłą - aktem odwagi i nadzieją na uchronienie się od sowietyzacji naszej Ojczyzny. Sam Mikołajczyk dał się zwieść całej jałtańskiej trójce: Stalinowi, Churchillowi, Rooseveltowi. Zapłacił za to niemałą cenę jako polityk, mąż stanu i patriota. Spektakl "O prawo głosu" Sceny Faktu Teatru TVP (emisja w najbliższy poniedziałek) pokazuje ów dramat postaci Mikołajczyka.
Twórcy spektaklu: Robert Miękus (tekst) i Janusz Petelski (tekst i reżyseria), z całej bogatej biografii Mikołajczyka (IPN dysponuje obfitą dokumentacją) wzięli na swój warsztat tylko dwa lata: 1945-1947. Lata najważniejsze w życiu politycznym Mikołajczyka, bo związane z dokonywaniem najtrudniejszych wyborów. Rok 1945 to dramatyczna decyzja powrotu do Polski i przyjęcie na zaproszenie Bieruta funkcji wicepremiera w powojennym rządzie. Rok 1947 zaś to równie dramatyczna decyzja ucieczki po kryjomu na Zachód. Między tymi dwoma biegunami czasowymi toczy się akcja spektaklu. Czas rzeczywisty to 1947 rok, kiedy Mikołajczyk ukryty pośród mebli i różnych rupieci jedzie samochodem ciężarowym ambasady brytyjskiej wiozącym go do Gdyni, gdzie wsiądzie na amerykański statek i już nigdy nie powróci do Polski. Ta ucieczka chroni go przed aresztowaniem przez władze komunistyczne i w konsekwencji najprawdopodobniej przed śmiercią. Czas między przybyciem do Polski i odpłynięciem ujęty jest w retrospekcje wspomagane autentycznymi zdjęciami dokumentalnymi.
Scena przylotu Mikołajczyka do kraju pokazuje entuzjazm rodaków, z jakim witali polityka. Jego przybycie rozbudziło w Polakach nadzieję na skuteczny opór naszego społeczeństwa przeciwko narzuconej nam obcej, sowieckiej władzy i na walkę o choćby minimum demokracji. Takie też nadzieje miał sam Mikołajczyk. Tymczasem okazało się, że był tylko potrzebny jako rodzaj parawanu dla Stalina i jego agentów zasiadających w rządzie z Bierutem na czele. Słynne referendum 3 razy TAK pod bronią zmuszające Polaków do powiedzenia TAK, a następnie sfałszowane wybory do Sejmu odsłoniły prawdziwy obraz sytuacji - Polski okupowanej przez Sowietów. Założone przez Mikołajczyka Polskie Stronnictwo Ludowe, jako partia opozycyjna wobec komunistycznych władz, wprawdzie w minimalnej liczbie znalazło się w Sejmie, ale nie miało najmniejszych szans przeciwstawić się podejmowanym ustawom, które realnie przekazywały całą władzę komunistom wypełniającym rozkazy Moskwy. Szantaż, aresztowania, prześladowania, torturowanie członków PSL, a nawet mordowanie bez sądu przybierały zastraszające rozmiary. Lada moment aresztowanie czekało Mikołajczyka. Po otrzymaniu poufnej informacji polityk zdecydował się na zwrócenie się o pomoc do ambasad amerykańskiej i brytyjskiej, które zorganizowały mu ucieczkę.
Opuszczenie kraju przez Mikołajczyka jest - można powiedzieć - symboliczną cezurą zamykającą definitywnie pewien okres, w którym Polacy mieli jeszcze nadzieję na zmiany. Dla samego bohatera ucieczka z kraju była klęską i osobistą porażką, z czym do końca życia nie mógł się uporać. W spektaklu nie poznajemy już dalszych losów polityka na emigracji w Stanach Zjednoczonych. Narracja przedstawienia prowadzona jest dość oszczędnie, bez nadmiernego uatrakcyjniania obrazu. Zwięzła, czytelna znaczeniowo. Postać Stanisława Mikołajczyka gra Adam Ferency, którego nie tak dawno widzieliśmy w innym spektaklu Sceny Faktu - "Golgocie wrocławskiej". Tam jednak aktor włożył więcej emocji w odtwarzaną postać, tu zaś widzimy go, można powiedzieć, jako człowieka o kamiennej twarzy, z której próżno by chcieć wyczytać radość, ból i strach. Stan ducha bohatera jest dla widza niedostępny. Żadnej prywatności, widzimy go wyłącznie jako polityka zawiadującego pewną przestrzenią, która została mu powierzona. Jest świadom odpowiedzialności za to, co robi, za ludzi, z którymi współpracuje, i stara się wywiązać z tych zadań najlepiej, jak potrafi. Brakuje mi, niestety, Stanisława Mikołajczyka jako człowieka, którym targają różne emocje. Przecież każdy dzień przynosił nowe doświadczenia, wyzwania, nie mówiąc już o ciągłym niebezpieczeństwie grożącym jemu i współpracownikom. Ponadto nic nie wiemy o jego sytuacji rodzinnej. Jest jak gdyby wyizolowany z innych przestrzeni życia poza polityką. W związku z tym trochę dziwna zdaje się ta oficjalno-biurowa relacja z jego osobistą sekretarką Marią Hulewiczową (dobra rola Bożeny Stachury), bardzo piękną przecież kobietą, dyskretnie, ale wyraźnie w nim zakochaną. Mikołajczyk Adama Ferencego na chwilę tylko pozwala sobie na prywatny ton, kiedy gości u Wincentego Witosa. To bardzo piękna i najbardziej przejmująca scena. Znakomity Olgierd Łukaszewicz jako Witos.
To bardzo ważny spektakl, zwłaszcza jeśli idzie o młodzież, dla której okres tuż powojenny jest tak blisko, jak dla nas mniej więcej bitwa pod Grunwaldem. Rzetelnie wyreżyserowany, dobrze zagrany i ładnie fotografowany. I co ważne, nie ma tu nachalnie narzuconej interpretacji oceny podejmowanych przez Mikołajczyka decyzji. Na w pewnym sensie hamletowskie pytanie: bić się czy rozmawiać, Mikołajczyk odpowiedział: rozmawiać. Stąd przybył do kraju, zaufał i pewnie zrozumiał, że do rozmowy potrzeba partnerów. Tymczasem zamiast partnerów znalazł tu morderców wykonujących polecenia obcego mocarstwa.
Temida Stankiewicz-Podhorecka
"O prawo głosu" Roberta Miękusa i Janusza Petelskiego, reż. Janusz Petelski, zdj. Wojciech Todorow, scenog. Ewa Skoczkowska, Teatr Telewizji - Scena Faktu, emisja 23 marca 2009 r.
"Nasz Dziennik" 2009-03-21

Autor: wa