Stoczniowcom gaz, a eurokratom specjały
Treść
O brutalność i użycie nieadekwatnych do sytuacji  środków oskarżają policję stoczniowcy. Podczas legalnej demonstracji przed PKiN  w Warszawie, gdzie odbywał się Kongres Europejskiej Partii Ludowej,  funkcjonariusze oblali protestujących, a także kilku dziennikarzy i warszawiaków  obserwujących zajście, stężonym gazem. Wywołał on poparzenia i duszności.  "Solidarność" zapowiada złożenie doniesienia do prokuratury. Związkowcy są  przekonani, że koalicji PO - PSL zależało najwidoczniej na jak najlepszym  przyjęciu unijnych gości, zaś protesty stoczniowców psuły obraz Polski jako  kraju zamieszkałego przez obywateli zadowolonych z pięcioletniej obecności w UE.  
W tym samym czasie co demonstracja stoczniowców, którzy  zostali pozbawieni miejsc pracy, w pałacu miała miejsce feta Europejskiej Partii  Ludowej. Przybyli na nią reprezentanci unijnych instytucji oraz przywódcy państw  UE.
Użycie "gazu pieprzowego" - jak twierdzi policja, lub "dziwnej  substancji" - jak uważają związkowcy, wydaje się uczestnikom demonstracji  nieadekwatne do sytuacji. - Nie było prowokacji ze strony stoczniowców. Nikt nie  przekraczał wyznaczonych linii, otworzenie ognia nastąpiło w momencie, kiedy  protestujący okrzykami wznosili hasła i podnosili transparenty - powiedział w  Radiu Maryja Andrzej Jaworski, były prezes Stoczni Gdańsk, świadek zdarzenia.  Ponadto protestujący nie mieli szans na szybkie opuszczenie miejsca, gdyż  napierały na nich oddziały prewencji, a za plecami mieli ściany centrum  handlowego.
Zdaniem policji, cała akcja przeprowadzona była zgodnie z  prawem. - Z zarejestrowanych obrazów wyraźnie widać, kto był stroną atakującą.  Manifestujący nie reagowali na wezwania policji, przerwali linię płotu i  zbliżyli się do kolejnych barierek - powiedział podinspektor Mariusz Sokołowski,  rzecznik komendanta głównego policji. 
Stoczniowców zaskoczyło użycie  gazu przez prewencję. - Spodziewaliśmy się użycia siły, ale nikt nie spodziewał  się, że użyte zostaną środki chemiczne. Użyto jakiegoś żółtego płynu. Nigdy  wcześniej nie stosowano wobec nas takich rzeczy. Środek spowodował poparzenia I  stopnia, działał też na drogi oddechowe - powiedział nam Karol Guzikiewicz,  wiceprzewodniczący "Solidarności" Stoczni Gdańsk. Według relacji Andrzeja  Jaworskiego, policjanci z pojemnikami na plecach zaczęli wylewać na  manifestujących ciecz, która powodowała natychmiastowe podrażnienia. Z tyłu za  nimi stał drugi szereg policjantów z karabinami, "ale nie wiadomo, jaką  posiadali amunicję". Po wycofaniu się funkcjonariuszy z pojemnikami do akcji  przystąpiła druga grupa, która zaczęła bić manifestujących pałkami. Podczas  rozpylania gazu oprócz przedstawicieli mediów poszkodowani zostali również  przechodnie przyglądający się protestowi. - Mamy próbki użytej substancji z  ubrań i zlecimy jej zbadanie, aby ustalić, co to dokładnie było - zapowiada  Guzikiewicz.
Policja utrzymuje, że był to "tylko" gaz pieprzowy. - Użyty  był atestowany gaz pieprzowy posiadający odpowiednie certyfikaty - mówi nam  nadkomisarz Marcin Szyndler, rzecznik stołecznej policji. - Gaz pieprzowy,  jedyny taki środek w dyspozycji policji, nie zagraża życiu lub zdrowiu  człowieka. Jest to jeden z najmniej uciążliwych środków - dodaje Sokołowski.  
Zdaniem Romana Gałęzewskiego, przewodniczącego stoczniowej  "Solidarności", była to "wyraźnie zaplanowana akcja policji wobec  stoczniowców".
Pałowali jak w transie  
Nieuzasadniona - zdaniem protestujących - akcja policji  przypomina im czasy PRL i pacyfikowania demonstracji. - Wróciliśmy do czasów  stanu wojennego. Po drugiej stronie było ZOMO, gdzie była agresja, prowokacja -  stwierdza Guzikiewicz. A poseł PiS Joachim Brudziński przypomina, że kiedy w  łagodny sposób w porównaniu z tym, co stało się pod PKiN, obchodzono się z  protestującymi pielęgniarkami pod kancelarią premiera za rządów Jarosława  Kaczyńskiego, to mówiono, że to "dyktatura". - Tymczasem stoczniowcy, którzy  przybyli protestować w obecności wielkich tego świata, którzy nie mają żadnych  oporów, aby pomagać swoim zakładom pracy i stoczniom, zostali oblani przez rząd  Donalda Tuska jakąś substancją chemiczną, a premier rządu i sekretarz generalny  PO mówią, że nic się nie stało - podkreśla Brudziński. Jego zdaniem, 20 lat po  upadku reżimu komunistycznego stoczniowcy Stoczni Gdańsk, symbol niepodległej  Polski i obalenia muru berlińskiego, zostali potraktowani tak, jak byli  traktowani przez ZOMO przed rokiem 1989.
Zdaniem premiera Donalda Tuska,  policja robiła wszystko, aby nie prowokować zajść. - W mojej ocenie, policja  działała w sposób odpowiedzialny, a środki przez nią użyte były adekwatne do  sytuacji wytworzonej przez demonstrantów - utrzymywał Tusk.
- Pałowano po  raz pierwszy od wielu lat ludzi zgromadzonych pod sztandarem "Solidarności". Za  pałami i żrącym kwasem rząd Tuska chowa swą nieudolność - ocenia poseł Jacek  Kurski (PiS), świadek środowych zajść. 
Stoczniowcy podkreślają, że  zgromadzono ich na małej powierzchni i tak zlokalizowano miejsce manifestacji,  że nie było możliwości ewakuacji, co zwiększyło liczbę poszkodowanych. Według  "Solidarności", w wyniku akcji policji 32 stoczniowcom udzielono pomocy  ambulatoryjnej bezpośrednio na placu, 13 stoczniowcom udzielono pomocy w  szpitalu, w tym 2 z nich, mimo uwag lekarzy, odmówiło pozostania w szpitalu.  Sześciu osobom udzielono pomocy w szpitalu w Nowym Dworze Mazowieckim, 1 osobę  hospitalizowano w Płońsku, a kilkadziesiąt osób z objawami poparzenia twarzy,  dróg oddechowych nie zdecydowało się skorzystać z pomocy medycznej. Stoczniowcy,  którzy otrzymali zaświadczenia lekarskie, mają stwierdzone  poparzenia.
"Solidarność": To był pokaz  siły
Przedstawiciele Zarządu Regionu Gdańskiego "Solidarność"  uważają, że użyte przez policję środki były niewspółmierne do przebiegu  wydarzenia. Związek rozważa złożenie do prokuratury zawiadomienia o złamaniu  prawa przez policję. Krzysztof Dośla, przewodniczący tamtejszej "Solidarności",  poinformował, że gromadzone są materiały, filmy i zdjęcia dokumentujące przebieg  manifestacji. - To wszystko analizują związkowi prawnicy i jeśli stwierdzą, że  doszło do złamania prawa w stosunku do protestujących, a według wstępnej analizy  doszło do złamania prawa w zakresie rozporządzenia o użyciu środków  bezpośredniego przymusu, to "Solidarność" złoży do prokuratury zawiadomienie o  podejrzeniu popełnienia przestępstwa - podkreślił. Decyzja w tej sprawie ma być  podjęta w przyszłym tygodniu.
- Nie wiem, czy bezpośrednio wicepremier  Schetyna podjął taką decyzję, ale na pewno te decyzje zapadały, bo nie wierzę,  że policjanci wychodzą na zabezpieczanie tego typu uroczystości, nie mając  precyzyjnego, uzgodnionego scenariusza, w jaki sposób zachować się w określonej  sytuacji - powiedział Dośla.
Zdaniem Guzikiewicza, akcja policji to  zemsta rządzących za to, że Stocznia Gdańsk broni miejsc pracy w Polsce. -  Wszystkie stocznie mają kłopoty od dawna, więc rząd powinien renegocjować  decyzję komisji o sprzedaży stoczni, wykorzystując sytuację kryzysu. Co będzie,  jak oferty na stocznie w Gdyni i Szczecinie okażą się nie do przyjęcia? - pyta  działacz "Solidarności". Dodaje, że związek krytykuje PO, rząd, władze miasta  Gdańska i opowiada się po stronie innych zakładów pracy, "więc trzeba ją  zniszczyć i stoczniowcy w Warszawie zostali ukarani za to, że sprzeciwili się  tej władzy". 
Wicepremier i szef MSWiA Grzegorz Schetyna poinformował, że  komendant główny policji gen. Andrzej Matejuk powołał komisję do wyjaśnienia  przebiegu manifestacji.
Stoczniowcy mówią z goryczą, że dla uczestników  Kongresu EPL przygotowano m.in. wyszukane potrawy, co negatywnie kontrastuje z  dramatyczną sytuacją zwykłych ludzi w Polsce, tracących miejsca pracy na skutek  zaniedbań gospodarczych rządzącej koalicji.
Paweł  Tunia
"Nasz Dziennik" 2009-05-02
Autor: wa