Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Śląska marsz w górę

Treść

Piłkarze Śląska Wrocław wygodnie usadowili się w fotelu lidera ekstraklasy i nie mają zamiaru z niego zejść. Z każdą kolejną ligową kolejką udowadniają, że miejsce na szczycie im się należy, a po niedzielnym efektownym zwycięstwie nad Zagłębiem Lubin już nikt nie ma wątpliwości, że podopiecznych Oresta Lenczyka na tytuł stać. A jeszcze niedawno mało kto traktował ich poważnie.

Lenczyk został trenerem Śląska we wrześniu ubiegłego roku, zastępując Ryszarda Tarasiewicza. Zespół znajdował się wtedy na dnie ligowej tabeli, rutynowany szkoleniowiec miał nim wstrząsnąć i wydobyć na powierzchnię. W swym debiucie (ponownym, bo zasiadał już na ławce Śląska w latach... 1979-1980) wywiózł punkt z Reymonta w Krakowie. Remis 0:0 z Wisłą, późniejszym mistrzem kraju, był niespodzianką, ale zapoczątkował kapitalną serię ekipy z Wrocławia. Tydzień po tygodniu, mecz za meczem, Śląsk poczynał sobie coraz lepiej i piął się w ligowej tabeli. W 26. kolejce awansował na trzecie miejsce, co jeszcze jesienią wydawało się czymś absolutnie niemożliwym. Sezon zakończył na drugim, zdobywając wicemistrzostwo kraju. Dla niemal wszystkich to był szok, dla wielu dowód słabości ligi. W licznych komentarzach próbowano umniejszać sukces wrocławian, jako jego przyczynę podając wpadki faworytów, tj. Lecha Poznań czy stołecznych Legii i Polonii. W bieżącym sezonie miało być inaczej, czyli wszystko miało wrócić do normy: możni na szczyt, Śląsk na środek tabeli. Tymczasem mamy początek listopada, 13 rozegranych kolejek ligowych, a zespół dowodzony przez Lenczyka znajduje się na pierwszym miejscu, ma na koncie 9 wygranych meczów i 25 strzelonych bramek. Najwięcej w lidze. Do tego długimi chwilami gra tak, że ręce same składają się do oklasków. Gdy na własnym stadionie rozbił w pył "Czarne Koszule" 4:0, wydawało się, że wspiął się na wyżyny. Ale w niedzielę wypadł jeszcze lepiej, gromiąc w Lubinie Zagłębie 5:1. I już nikt nie nazywa wrocławian drużyną przypadkową albo zbieraniną szczęściarzy, którzy wykorzystali słabość innych. Śląsk budzi respekt, bo pod względem czysto piłkarskim prezentuje się wybornie. Lenczyk zawsze słynął z doskonałego przygotowania prowadzonych przez siebie zespołów. Gdy inni słaniali się już na nogach i tęsknie nasłuchiwali ostatniego gwizdka sędziego, jego podopieczni biegali żwawo i nie mieli żadnych kondycyjnych problemów. To się nie zmieniło. W niedzielę w Lubinie atakowali od początku do końca, trafili w 2. i 90. min i nie miało znaczenia, że rywale byli już rozbici.
W Śląsku nie ma gwiazd. To znaczy są, ale takie, które przed laty świeciły, a potem przyblakły. Pod okiem Lenczyka wróciły i prezentują się tak, że Franciszek Smuda może być zmuszony do wysłania im powołania. Na razie selekcjoner omijał Wrocław, twierdząc, że nie ma tam kandydatów do gry w reprezentacji. Na mecz z Zagłębiem jednak się pofatygował i widział, jak wypadli Sebastian Mila, Waldemar Sobota, Piotr Ćwielong czy jego imiennik Celeban. - Bardzo zależało mi na tym, żeby osiągnąć tutaj dobry wynik, aby przeżyć jeszcze we Wrocławiu pełen stadion. Żeby kibice przyszli nie na otwarcie nowego obiektu, ale dla drużyny - przyznał Lenczyk i można być pewnym, że na zakończenie rundy jesiennej obiekt będzie wypełniony do ostatniego miejsca. I to nie tylko dlatego, że przyjedzie nań Wisła, tylko dlatego, że Śląsk gra świetną piłkę. Sami piłkarze zaczynają powoli wierzyć w to, że wiosną mogą dotrzeć na szczyt. Wierzą, choć zachowują spokój. - Mamy już przewagę nad konkurentami, ale na to pracujemy bardzo mocno. W Lubinie było wspaniale, jednak stąpamy mocno po ziemi. Rozpoczynamy przygotowania do meczu w Białymstoku, gdzie o punkty będzie ciężko. Przed nami daleka droga - przyznał Sebastian Mila.
Śląsk był mistrzem Polski raz, w sezonie 1976/1977. Trzykrotnie kończył sezon na drugim miejscu, ma też w kolekcji dwa Puchary Polski. Dziś wyrasta na jednego z głównych rozgrywających w ekstraklasie i choć w powszechnej opinii nadal powinny dominować w niej Wisła, Legia i Lech, jeśli wiosną sięgnie po tytuł, nikt nie będzie zdziwiony. I nikt nie powie, że skorzystał ze słabości konkurentów.

Piotr Skrobisz

Nasz Dziennik Wtorek, 8 listopada 2011, Nr 260 (4191)

Autor: au