Rosyjski gaz może nie popłynąć
Treść
Rząd powinien przygotować się na rozszerzenie listy wątpliwości  unijnych instytucji wobec negocjowanej umowy gazowej. Dlaczego? Jesteśmy  jednym z ostatnich państw europejskich posiadających klauzulę zakazu  reeksportu gazu z Gazpromu. Niedawno Komisja Europejska zakwestionowała  ją w przypadku Włoch, uznając za niezgodną z unijną zasadą swobody  przepływu towarów. To samo wydaje się nieuchronne w przypadku Polski.
Rząd  liczy na szybkie podpisanie nowej umowy gazowej z Rosją. Wicepremier  Waldemar Pawlak zapowiedział, że sprawę będzie pilotować Ministerstwo  Spraw Zagranicznych. Ma ono podjąć na nowo negocjacje z Rosjanami, gdyż  na drodze do wejścia w życie gazowego porozumienia stoją zastrzeżenia  Komisji Europejskiej. A są dość poważne. Jak zauważa Przemysław Wipler,  były szef Zespołu ds. Dywersyfikacji Dostaw Nośników Energii w  Ministerstwie Gospodarki, w tej chwili jest dla wszystkich oczywiste, że  negocjatorzy z Ministerstwa Gospodarki zobowiązali się do rzeczy wprost  niezgodnych z prawem unijnym. - Umowa zakłada bowiem monopol Gazpromu  na użytkowanie Gazociągu Jamalskiego (na terenie Polski) do 2045 roku,  co jest niezgodne z europejskimi przepisami o wolnym handlu i  konkurencji. Zdaniem Komisji, także inne podmioty gospodarcze powinny  mieć dostęp do Gazociągu, należy też umożliwić ewentualne odwrócenie  kierunku i przepływ gazu z Niemiec do Polski - twierdzi Wipler. 
-  Kolejna kwestia to sztywne ustalenie cen tranzytu gazu przez Polskę do  Niemiec, co narusza kompetencje Urzędu Regulacji Energetyki i poważnie  szkodzi naszym interesom. To praktyczna rezygnacja z zysków z tranzytu,  spółka EuroPolGaz stałaby się organizacją pożytku publicznego, która  non-profit eksportuje gaz do Niemiec - zaznacza Wipler.
Jest  paradoksem, że międzynarodowa, unijna instytucja broni polskiej racji  stanu lepiej niż nasz własny rząd, który - wbrew wszystkiemu - usiłuje  przeforsować tak szkodliwą umowę. Niezgodność z prawem UE, choć  podważana i bagatelizowana przez nasze władze, w rzeczywistości  kompromituje Polskę przed Rosjanami, gdyż - jak dodaje nasz rozmówca -  wynegocjowaliśmy warunki, których nie jesteśmy w stanie dotrzymać.
-  Każde porozumienie międzyrządowe musi być negocjowane w ramach przyjętej  instrukcji - mówi Maciej Kaliski, dyrektor Departamentu Ropy i Gazu  Ministerstwa Gospodarki. - Mieliśmy określone ramy, w których musieliśmy  się poruszać. Taka instrukcja to efekt długich wewnątrzrządowych  uzgodnień z udziałem innych zainteresowanych podmiotów. Ostatecznie  zatwierdził ją premier Tusk - wyjaśnia Kaliski.
Wybrnięciu z tej  trudnej sytuacji służy przeniesienie sprawy do MSZ. Teraz urzędnicy tego  resortu, a ściślej dawnego Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej,  będą musieli tłumaczyć się przed Komisją Europejską, a jednocześnie  skłaniać rosyjski rząd do nowych negocjacji i pójścia na kompromis w  kwestionowanych przez Brukselę sprawach. Maciej Kaliski mówi o powolnym  zbliżaniu się do osiągnięcia stanu zgodności z prawem unijnym. - Musimy  to robić powoli - uważa. I wierzy, że większość problemów będzie można  rozwiązać po podpisaniu porozumienia. - Jestem urodzonym optymistą -  dodaje.
To może nie być łatwe, gdyż należy się spodziewać  rozszerzenia listy wątpliwości ze strony unijnych instytucji. - Jesteśmy  jednym z ostatnich państw europejskich, które mają klauzulę zakazu  reeksportu gazu z Gazpromu. Taka klauzula została niedawno przez Komisję  Europejską, w przypadku Włoch, uznana za niezgodną z unijną zasadą  swobody przepływu towarów i została tam zniesiona. My też nad tym  pracujemy - odpowiada Kaliski, ale zaraz zastrzega, że "Rosjanie nie od  razu na to się zgodzą; żeby coś zyskać, trzeba coś stracić. I jak się  coś traci, to się coś zyskuje (John Maxwell)".
Gaz a suwerenność
Podnoszone  przez unijnych urzędników kontrowersje nie wyczerpują jednak wszystkich  niekorzystnych postanowień zawieranej umowy. A są one nadzwyczaj  dalekosiężne, gdyż zobowiązują Polskę do zakupu określonych z góry  ilości błękitnego paliwa płynącego Gazociągiem Jamalskim aż do 2037  roku.
Określenie w umowie minimalnych ilości gazu, jakie Polska musi  zakupić w ramach kontraktu, połączone z radykalnie osłabiającym pozycję  PGNiG zakazem jego reeksportu, nie tylko zapewnia Rosji monopolistyczną  pozycję na naszym rynku, ale też czyni nieopłacalnymi wszelkie inne,  konkurencyjne inwestycje w tym sektorze. To zapewne dlatego priorytetem  nie stała się budowa gazoportu w Świnoujściu, a projekt rurociągu  morskiego z Norwegii został praktycznie zarzucony. Dotyczy to także  poszukiwań gazu ze złóż łupkowych. Te wszystkie projekty, wobec  długoterminowych zobowiązań względem Rosji, mogą okazać się  nieopłacalne. Trudno oczekiwać, aby jakiś prywatny inwestor rozpoczął  kosztowne i długotrwałe przedsięwzięcie w sytuacji, gdy polski odbiorca i  tak będzie musiał najpierw zakupić nawet droższy gaz w Gazpromie. 
Wymuszenie  zakupu określonej ilości produktu przesyłanego gazociągiem byłoby  uzasadnione, gdyby konieczna infrastruktura była dopiero budowana.  Wówczas producent musiałby zapewnić sobie amortyzację poniesionych  kosztów. - Ale Rosjanie mają już infrastrukturę, dawno zbudowaną i  spłaconą - mówi Wipler. Rurociąg Jamalski jako droga dostarczania gazu  do Polski funkcjonuje od 1999 roku i jak dotąd nie napotyka  znaczniejszych trudności. Nasz kraj wywiązuje się na bieżąco z  płatności, a paliwo płynie zasadniczo zgodnie z ustalonym harmonogramem.  Czy jednak tak będzie zawsze? Czy do 2037 roku nie zmieni się  radykalnie sytuacja międzynarodowa albo zapotrzebowanie Polski na gaz?
Dotychczas  podstawową gwarancją zabezpieczającą regularność dostaw gazu jest  uczestnictwo w projekcie Niemiec, na terytorium których Gazociąg  Jamalski się kończy i następuje jego włączenie do tamtejszego rurociągu  STEGAL. I właśnie na silnej pozycji politycznej Niemiec jako  zainteresowanego dobrym funkcjonowaniem przedsięwzięcia odbiorcą  końcowym opierały się dotychczasowe rachuby polskich władz. Argument, że  w przypadku prób wstrzymania dostaw gazu do Polski nasz zachodni sąsiad  upomni się o nasze wspólne interesy, dotychczas wydawał się wystarczać  rządzącym, a głosy o konieczności dywersyfikacji źródeł gazu były  zbywane.
Rurociągi na służbie geopolityki
Za rok ma  zostać uruchomiony Gazociąg Północny, łączący Rosję bezpośrednio z  Niemcami. W tej sytuacji dotychczasowa strategia, opierająca nasze  gazowe bezpieczeństwo na kooperacji z Niemcami, traci rację bytu. Odtąd  Polska, ale także Białoruś, Ukraina i państwa bałtyckie będą zdane na  własne możliwości zapewnienia koniecznych źródeł energii. Dotychczasowe  stosunki tych krajów z Rosją, a ściślej z jej gazowym koncernem  Gazpromem, pokazują, że obawy o naszą suwerenność energetyczną nie są  bezpodstawne.
Dobrym przykładem problemów w relacjach gazowych z  Rosją jest Ukraina. Państwo to korzysta z oddzielnych (innych niż  prowadzące do Polski) odnóg Gazociągu Jamalskiego, przy czym jest  równocześnie krajem tranzytowym dla dużej części Europy Południowej (m.  in. Rumunii, Słowacji, Węgier i Austrii). Istotna część gazu z Ukrainy  trafia też przez punkt odbiorczy w Drozdowiczach do Polski (jest to ok.  25 proc. naszego zapotrzebowania). Od dawna w relacjach ukraińskiego  Naftohazu z Gazpromem obowiązują ceny rynkowe, ale brak umowy  wieloletniej powoduje, że trwają niemal permanentne negocjacje o cenę.  Towarzyszy im szereg gestów z obu stron obliczonych na opinię publiczną i  wywarcie wpływu na partnera. Nie bez znaczenia jest też występowanie  zaległości w płatnościach ze strony ukraińskiej.
Co roku w okolicach  przełomu grudnia i stycznia, gdy przychodzi czas dokonania rozliczeń i  przedłużenia umów, następuje zaostrzenie sporu. Gazprom żąda wtedy  opłacenia wszystkich zaległości, ustalenia nowej, najczęściej wyższej  ceny na kolejny rok i grozi przerwaniem dostawy gazu, co też  kilkakrotnie nastąpiło i spowodowało poważne konsekwencje dla gospodarki  ukraińskiej. Chociaż zawsze z obu stron padają zapewnienia, że tranzyt  gazu pozostaje niezagrożony, to dochodziło nieraz (m. in. w 2009 roku)  do obniżenia ciśnienia lub wstrzymania przesyłu na granicy z Polską,  Słowacją, Węgrami i Rumunią. Zaniepokojeni byli też dalsi odbiorcy, tacy  jak Austria i Bułgaria. Wszystkie te państwa musiały zacząć korzystać z  rezerw paliwowych. Na samej Ukrainie trwają podwyżki cen gazu, który  już w przyszłym tygodniu ma zdrożeć o 50 procent. Rosną też koszty  gromadzenia coraz większych niezbędnych zapasów tego surowca.
Zdaniem  większości komentatorów, kryzysy gazowe pomiędzy Rosją i Ukrainą  przynoszą szkodę obu krajom. Z jednej strony Ukraina jawi się jako kraj  niepewny i niestabilny, co ma znaczenie w obliczu jej starań o  członkostwo w UE, a z drugiej Rosja, która nie korzysta z przyjętych  sposobów rozwiązywania sporów w międzynarodowym obrocie gospodarczym  (jak arbitraż, trybunały obrachunkowe itd.), ale od razu brutalnie (w  środku zimy) odcina dostawy strategicznego surowca, zyskuje opinię  państwa nieprzewidywalnego. Profesor Włodzimierz Marciniak z Instytutu  Studiów Politycznych PAN mówi, że to "tradycyjna skłonność Rosji, by  używać siły i odwoływać się do twardych argumentów i energetycznego  szantażu, nawet jeśli sama źle na tym wychodzi".
Podobne do Ukrainy  problemy ma także Białoruś. Jednak sytuacja w tym państwie jest  odmienna. W szczególności cena gazu dostarczanego Białorusi nie jest  rynkowa, ale preferencyjna w ramach Związku Białorusi i Rosji, nie do  końca jasne są też wzajemne rozliczenia tych krajów za tranzyt gazu.  Konflikty paliwowe wpisują się zresztą w skomplikowaną grę prezydenta  Alaksandra Łukaszenki, który balansuje pomiędzy Rosją i Europą Zachodnią  (a ostatnio włącza w swoją politykę także odległe Chiny i Wenezuelę)  oraz strategię Moskwy wobec słabszego sąsiada, którego Kreml chciałby  wciąż widzieć jako całkowicie zależne państwo satelickie. W tej grze  surowce energetyczne, które Rosja eksportuje przez Białoruś, a których  Białoruś potrzebuje, są dla obu stron ważnym atutem i kartą przetargową,  której nie wahają się użyć. Nie tak dawno, bo 23 czerwca br., doszło do  trwającego kilka dni zmniejszenia o 60 proc. dostawy gazu na Białoruś i  jednocześnie do redukcji przepływu tego paliwa z Białorusi na Litwę o  30, a następnie o 50 procent.
Nie ulega więc wątpliwości, że gdy  tylko wyniknie to z rosyjskich kalkulacji politycznych, wystarczy  pretekst w postaci sporów o płatności i dostawy gazu do Polski także  mogą zostać wstrzymane. Przykłady Ukrainy i Białorusi stanowią dla nas  poważną naukę. Może się bowiem okazać, że dojdzie do spotkania  przedstawicieli państw zachodnioeuropejskich na temat: "jak ominąć  Polskę". Co gorsza, takie spotkanie nie musi się właściwie odbywać, bo  przecież droga "ominięcia" Polski już się buduje. To rurociąg północny  na Bałtyku.
Obowiązujące i obecnie przedłużane porozumienie  przewiduje uzależnienie ceny gazu od aktualnej ceny ropy naftowej na  rynkach światowych. Jednak ceny ropy i gazu mogą różnić się znacznie. -  Umowa powinna zawierać formułę, która uzależnia cenę długoterminową od  cen spotowych, czyli aktualnie zawieranych umów krótkoterminowych, a nie  od cen ropy. Takich kontraktów spotowych jest coraz więcej i jest to  normalna praktyka, którą doradzali nam też eksperci Międzynarodowej  Agencji Energetycznej - mówi Przemysław Wipler.
Polski rząd zdaje się  jednak nie widzieć tych wszystkich problemów i chciałby sfinalizować  kontrakt jak najszybciej. Profesor Marciniak zauważa, że ostatnio  pozycja Gazpromu jest słabsza i wiele państw zachodnich wykorzystało ten  fakt dla uzyskania bardziej korzystnych dla siebie rozwiązań, a strona  polska ustąpiła. Dlaczego? Dyrektor Kaliski odpowiada: "To, co  wynegocjowaliśmy, jest najkorzystniejsze dla Polski w istniejącej  sytuacji". I tłumaczy trudności wieloletnimi zaniedbaniami wszystkich  dotychczasowych rządów. - Porozumienie jamalskie obowiązuje od 1993  roku, członkiem Unii Europejskiej jesteśmy już 6 lat, a nie wybudowano  żadnego połączenia wiążącego nas z Zachodem, poza niewielkim w Lasowie -  mówi. Wicepremier Pawlak zagroził, że niepodpisanie umowy będzie  skutkować nieogrzanymi mieszkaniami w zimie. - Zgodnie z porozumieniem  odbieramy 7,5 mld m sześc. gazu. Taką ilość zaczerpiemy do około 20  października - wyjaśnia Kaliski. - Potem nie będzie już dostaw gazu z  Federacji Rosyjskiej, jeżeli nie podpiszemy nowego porozumienia -  dodaje. Zdaniem dr. Roberta Zajdlera z Instytutu Sobieskiego, to znaczna  przesada. - Połączenia transgraniczne, jakie mamy z innymi państwami,  nie były w pełni wykorzystane w zakresie przesyłu gazu, mamy też gaz  krajowy, a regulacje UE nakazują magazynowanie tego surowca w pewnych  ilościach, wystarczających na 90 dni konsumpcji, więc przez pewien czas  możemy nasze zapotrzebowanie zbilansować. Możemy też kupować gaz w Rosji  na zasadzie kontraktów krótkoterminowych, które nie muszą być  niekorzystne, bo obecnie rynkowe ceny gazu są niższe, niż przewiduje  kontrakt jamalski - wyjaśnia Zajdler. Ale obawy pozostają. - W ubiegłym  roku mieliśmy podobną sytuację, brakowało tyle samo gazu, i udało nam  się, już podczas trwających negocjacji, uzyskać warunkowo, w drodze  wyjątku, poza kontraktem 1 mld m sześc. gazu - opowiada Kaliski. - Ale w  tym roku nie mamy co na to liczyć, bo od lutego nie jesteśmy w stanie  podpisać wynegocjowanego porozumienia - dodaje. Tym bardziej że istotą  działania firmy Gazprom jest eksportowanie gazu i z tej racji musi ona  gaz eksportować - kwituje dr Zajdler. 
- Chodzi o miliardy dolarów, nikt nie będzie narażał takiego kontraktu bez powodu - zgadza się dyrektor Kaliski.
Piotr Falkowski
Nasz                                                                                                                                                                                                                                                       Dziennik                                                                                          2010-08-03
Autor: jc