Reorganizacja w stylu socjalistycznym
Treść
Z dr. hab. Andrzejem Waśką, literaturoznawcą z Uniwersytetu Jagiellońskiego, byłym wiceministrem edukacji, rozmawia Izabela Borańska
Panie Profesorze, nie będzie kolokwium, wykładu habilitacyjnego ani obowiązku przedstawiania rozprawy habilitacyjnej przez doktorantów. Według minister nauki Barbary Kudryckiej, te zmiany przyspieszą procedury awansu najzdolniejszych naukowców i zagwarantują polskiej nauce najwyższą jakość. Zgadza się Pan z tym?
- Pani minister zamienia procedurę naukową na procedurę administracyjno-biurokratyczną. Podstawą przyznania tytułu doktora habilitowanego oprócz dorobku była i powinna pozostać rozprawa habilitacyjna. Ponieważ rozprawa pokazuje niezależnie od wcześniejszych publikacji skalę możliwości habilitanta. Powinna nią być monografia, która dowodzi, że habilitant opanował także sztukę pisania, że zdolny jest do myślenia syntetycznego o swojej dyscyplinie naukowej, a nie jest tylko obrotnym producentem przyczynków. Prasa informuje, że jakąś podstawą do wszczęcia przewodu habilitacyjnego ma być określona ilość punktów zgromadzona na koncie habilitanta. Powstaje pytanie, kto będzie ustalał zasady punktacji, co będzie punktowane? Nie powinno się oceniać aktywności, tylko rezultaty badawcze. A takim rezultatem habilitacji jest rozprawa habilitacyjna.
Minister Kudrycka mówi, że najważniejsza będzie aktywność naukowa. Ale przecież aktywnym naukowo może być każdy... To właśnie praca doktorska wymagała trudu, ambicji i poświęcenia od doktoranta.
- No więc właśnie. Aktywność naukowa jest to kategoria tak szeroka i elastyczna, że w praktyce ona może być rozciągana poza granice zdrowego rozsądku. I to jest właśnie doskonała formuła dla ludzi bez talentu, dorobku i determinacji do prowadzenia poważnych badań naukowych, natomiast zainteresowanych tylko karierą naukową, która w tym modelu będzie się zamieniać w rodzaj kariery administracyjno-biurokratycznej. Wiem, że planuje się też wyeliminowanie Rady Wydziału z procesu habilitacyjnego. To jest rzecz fatalna. De facto, oznacza to poważne ograniczenia autonomii uniwersytetu. Jeżeli przy tym pani minister powołuje się na kazus Marka Migalskiego, to trzeba powiedzieć, że nawet jeśli czasami Rada Wydziału robi zły użytek ze swojej autonomii, to nie oznacza, że tę autonomię należy ograniczać. Od czasów średniowiecza uniwersytety miały przywilej nadawania tytułów i stopni naukowych i jeżeli by ta reforma miała oznaczać coś takiego, że tytuł naukowy przyznaje państwowa komisja, to mamy do czynienia ze złamaniem bardzo starego akademickiego przywileju, dobrze służącego nauce. Ciekawi jeszcze skład tej komisji. I przez kogo będzie ona powoływana? Takie działanie oznacza uderzenie w autonomię uniwersytetu. W obecnej sytuacji decyzje o nadaniu habilitantowi tytułu doktora habilitowanego podejmuje Rada Wydziału, a zatwierdza tę decyzję Centralna Komisja ds. Tytułu Naukowego. Czyli procedura jest dwustronna, ale powoduje, że komisja bada zasadność decyzji podjętej przez Radę Wydziału, a habilitant może liczyć na obiektywizm, bo w jego sprawie obraduje i decyduje grono Rady Wydziału. Myślę, że jest to dobra procedura. Być może sprawa pana Migalskiego jest tu wyjątkiem i być może wcale nie jedynym. Ale wadliwego systemu nie można zastępować jeszcze gorszym. A na to się zanosi. Wyobrażam sobie teraz, jak będzie selekcjonowana ta centralna komisja habilitacyjna, bo tak chyba trzeba by ją nazwać na szczeblu centralnym. Gdzie mamy gwarancję, że nie będą tam stosowane kryteria polityczne, ideologiczne, towarzyskie? I być może jeszcze łatwiej będzie można zablokować karierę naukową osobie, która się komuś wydaje np. niewygodna ze względów pozamerytorycznych. Ta reforma jest uproszczeniem procedury i jednocześnie jest rozwiązaniem rąk środowisku, które chciałoby wyeliminować jakichś niepokornych ludzi.
Jaki poziom reprezentują dzisiaj habilitanci i prace przez nich pisane?
- Trzeba powiedzieć, że nastąpiło umasowienie studiów doktoranckich, czego skutkiem jest dewaluacja tytułu doktora. Bardzo wiele doktoratów nie reprezentuje poziomu, jakiego należałoby oczekiwać. Po prostu ilość nie przechodzi w jakość. Poniekąd jest tak, dlatego że osoba przyjęta na studia doktoranckie nie otrzymuje stypendium doktoranckiego. Czyli ma za zadanie napisać doktorat, ale uczelnia i państwo, które od niej tego wymaga, nie oferuje takiej osobie stypendium. Więc doktorant musi podejmować pracę zarobkową w szkole albo w innej firmie, żeby się utrzymać, a doktorat pisze "po godzinach", w tak zwanym międzyczasie. Jeśli pani minister chce coś zmienić na lepsze, to powinna przywrócić zasadę, że przyjęcie na studia doktoranckie oznacza dla doktoranta przyznanie mu stypendium na czas odbywania tych studiów. Dopóki to nie zostanie wprowadzone, to ten trzeci etap studiów będzie po prostu parodią organizacyjną. Być może studia doktoranckie nie powinny być tak masowe jak obecnie, bo nie chodzi o nadprodukcję osób z tytułem doktora, którzy potem nie mają szans na zatrudnienie w nauce.
Jakich zmian potrzebuje polska nauka?
- Zmiany proponowane przez ministerstwo oceniam nie jako reformę, tylko jako kolejną reorganizację w stylu socjalistycznym. Rzeczywiste działanie rządu na rzecz nauki powinno polegać na zdobyciu dodatkowych środków - jak mówiłem wcześniej - na stypendia dla doktorantów. Jeśli tych środków nie ma, to mamy do czynienia z działaniami pozornymi organizacyjnymi i biurokratycznymi, które polegają na mnożeniu kolejnych formalnych wymagań biurokratycznych, na żonglowaniu rozwiązaniami organizacyjnymi bez jakiegokolwiek realnego wzmocnienia systemu nauki. Osobiście wolałbym, aby ministerstwo nauki przedstawiło np. jakiś program rozwoju bibliotek, centrów informacji naukowej w Polsce. Bo proszę zwrócić uwagę, że w ciągu kilku ostatnich lat powstały w Polsce dziesiątki, jeśli nie setki szkół wyższych. Ile z tych szkół dysponuje własnymi, dobrze zaopatrzonymi bibliotekami naukowymi? Ile z tych szkół posiada dostęp do zagranicznej literatury przedmiotu, do najnowszych publikacji naukowych, które się ukazują za granicą? Bez tego typu wsparcia nauka się nie rozwinie...
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2009-02-16
Autor: wa