Przejdź do treści
Przejdź do stopki

RBN nie o raporcie MAK

Treść

Plany ewentualnościowe, a więc gwarancje sojusznicze NATO na wypadek wojny były tematem posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Prezydent Komorowski dopiero rozważy możliwość zwołania posiedzenia, którego głównym tematem będzie raport MAK i ustalenia polskiej komisji rządowej w sprawie przyczyn katastrofy smoleńskiej.
Choć raport MAK, arcyszkodliwa dla Polski reakcja na jego tezy w światowych mediach oraz informacje przedstawione przez komisję kierowaną przez ministra Jerzego Millera są głównym tematem politycznym od prawie dwóch tygodni, zwołana przez prezydenta Bronisława Komorowskiego Rada Bezpieczeństwa Narodowego sprawą tą się nie zajęła. Rada dyskutowała o tzw. planach ewentualnościowych NATO dla Polski, a więc sojuszniczych gwarancjach bezpieczeństwa na wypadek wojny. Spotkanie było zamknięte dla mediów. W posiedzeniu Rady wzięli udział szefowie największych partii politycznych oraz szefowie MON, MSZ, MSWiA i premier. Oczywiście bez przewodniczącego PiS Jarosława Kaczyńskiego, który bojkotuje jej posiedzenia. Dlatego to lider SLD Grzegorz Napieralski chciał, by na RBN przedyskutowano również kwestię raportu MAK w sprawie katastrofy smoleńskiej. Szef RBN gen. Stanisław Koziej wykluczył jednak uzupełnienie posiedzenia o ten punkt. Jak napisał w piśmie kierowanym do Grzegorza Napieralskiego: "Prezydent bierze pod uwagę zwołanie kolejnego posiedzenia RBN, jako organu strategicznego doradztwa, specjalnie poświęconego proponowanej przez Pana problematyce". I tylko tyle. Czy RBN zajmie się raportem MAK i raportem komisji rządowej kierowanej przez szefa MSWiA, tak naprawdę nie wiadomo.
Politycy dyskutowali więc o tzw. planach ewentualnościowych. Polska od lat domagała się, aby interpretacja art. 5 traktatu waszyngtońskiego, który zobowiązuje członków do natychmiastowego przyjścia z pomocą krajowi atakowanemu, miała jednoznaczny charakter dla wszystkich krajów sojuszniczych. Po listopadowym szczycie państw NATO w Lizbonie uzgodniono m.in., że w razie agresji do obrony Polski zostanie wysłanych dziewięć dywizji, w tym cztery polskie. Obroną naszego kraju w przypadku ataku ma być Dowództwo Sił Połączonych NATO w Brunssum w Holandii. Choć rząd i prezydent przyjęli te ustalenia z zadowoleniem, to zdaniem wielu specjalistów obronności, to bardzo mało. Tym bardziej że nowa koncepcja strategiczna została niezwykle ciepło przyjęta również w Moskwie. Jak podkreślał Witold Waszczykowski, były wiceszef BBN, dopiero stworzenie aktów wykonawczych w postaci konkretnych planów obronnych dla nowych członków, planów rozwoju infrastruktury obronnej zamknie ten temat. Polska zabiegała wcześniej o znacznie więcej, m.in. o rozbudowanie infrastruktury obronnej Sojuszu, stworzenie baz wojskowych na terenach nowych członków lub przynajmniej zbudowanie lotnisk, portów, składów umożliwiających szybkie przyjęcie wsparcia wojskowego na wypadek konfliktu. Niestety bezskutecznie.
Choć od wejścia Polski do NATO minie niedługo 12 lat, to okazało się, że w ciągu tego czasu gwarancje bezpieczeństwa dla krajów członkowskich przyjętych do Sojuszu po zakończeniu zimnej wojny nie zostały nigdy jasno sprecyzowane. Jak podkreślał wielokrotnie minister Witold Waszczykowski, szybko okazało się, że Pakt odszedł od sojuszu wojskowego w kierunku układu bezpieczeństwa zbiorowego o niejasno sprecyzowanych gwarancjach. Dlatego Polska przystąpiła do niego na warunkach gorszych niż "starzy" członkowie. Nie zostaliśmy objęci wiarygodnymi planami obronnymi, a w związku z tym zasadne zaczęły być obawy, że w przypadku zagrożenia, a nawet konfliktu u naszych granic, zamiast natychmiastowej pomocy, kraje sojusznicze ograniczą się do wygłaszania dyplomatycznych deklaracji. Aktywna polityka Polski, a więc wysyłanie polskich żołnierzy na liczne misje pokojowe, wojny w Iraku i Afganistanie oraz bliska współpraca z USA, miała wzmocnić niepewne gwarancje bezpieczeństwa wynikające z udziału Polski w NATO. Dlatego jako o uzupełnianiu planów ewentualnościowych mówiło się m.in. przy okazji zakończonych fiaskiem negocjacji w sprawie budowy tarczy antyrakietowej na terenie Polski. Administracja Baracka Obamy wycofała się jednak z projektu, który był forsowany przez poprzednika obecnego prezydenta Stanów Zjednoczonych Georga W. Busha. Zrobił to przy kompletnie irracjonalnej postawie rządu Donalda Tuska, w tym ministra Radosława Sikorskiego, który najpierw przedłużał negocjacje w tej sprawie, a potem nie ratyfikował umowy, zostawiając prezydentowi USA wolną rękę. Licytacja żądań nie przyniosła niczego poza rotacyjnym pobytem na terenie Polski ćwiczebnej baterii rakiet Patriot. Potem okazało się, że Obama zrezygnował z budowy tarczy, stawiając to jako element politycznego targu w rozmowach rozbrojeniowych START z Rosją. W tym samym czasie Rosja wprowadziła na uzbrojenie swoich jednostek, m.in. w okolicach Kaliningradu, rakiety średniego zasięgu Iskander. A w Lizbonie Sojusz wystąpił tu z propozycją zbudowania wspólnej obrony antyrakietowej. Choć prawdopodobnie zakończy się to na deklaracjach.
Maciej Walaszczyk
Nasz Dziennik 2011-01-21

Autor: jc