Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Przed premierą filmu o księdzu Jerzym Popiełuszce

Treść

Z Rafałem Wieczyńskim, reżyserem filmu fabularnego "Popiełuszko. Wolność jest w nas" ukazującego życie i duszpasterską posługę księdza Jerzego, rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler

Przygotowaniom do kinowej premiery filmu o księdzu Jerzym, która będzie miała miejsce 27 lutego br., ma towarzyszyć akcja edukacyjna skierowana głównie do młodych ludzi. Czy uważa Pan, że wiedza o tym kapłanie nie jest wśród młodzieży wystarczająca?
- Uważam, że ksiądz Jerzy nie jest dostatecznie obecny wśród młodych ludzi. Same programy nauczania w szkole są tak ułożone, że do współczesnej historii młodzież właściwie nie zdąży dojść. Nawet czytałem ostatnio w tej sprawie list otwarty profesorów z różnych uczelni. Taka sytuacja powoduje zanik świadomości historycznej. Mam nadzieję, że ten film pomoże w odwróceniu tego trendu. Jego dystrybutor przeprowadził badania, na podstawie których można stwierdzić, że ksiądz Jerzy Popiełuszko kojarzy się młodym ludziom bardziej z podręcznikiem historii niż z ciekawym człowiekiem, pełnym życia i odwagi. A przecież mógłby być wzorem dla nich i ich za sobą pociągnąć. Dodatkowo jego obraz jest zafałszowany - albo pomnikowy, albo spłaszczony. Zależało mi na tym, żeby to zmienić, ponieważ ksiądz Jerzy nie zadziała swoim przykładem pomnikowym, natomiast jako zwyczajny człowiek tak. Miał przecież te same dylematy, co wszyscy wtedy, tylko podejmował takie wybory, które w moim przekonaniu doprowadziły go do świętości.

W jaki więc sposób chce Pan zainteresować młodzież księdzem Jerzym?
- Narodowe Centrum Kultury rozprowadza płyty z materiałami multimedialnymi do lekcji na temat roli Kościoła w historii i księdza Jerzego. Zostały tutaj wybrane cytaty z wypowiedzi księdza Jerzego, które skupiają się głównie na zagadnieniu prawdy. Sam podkreślał często, że wszelkie kryzysy biorą się z kłamstwa. Słowa te są bardzo aktualne. Akcja edukacyjna ma na celu przypomnienie postawy księdza Jerzego i wyzwań, które on przed nami stawia. Na życzenie grup w kinach w całej Polsce będą odbywały się prelekcje historyków IPN na temat roli Kościoła w najnowszej historii Polski. Zostanie także uruchomiony portal poświęcony księdzu Jerzemu pod adresem www.popieluszko.pl.

Ta strona funkcjonuje na razie jako reklama filmu?
- Tak. Stamtąd można będzie wejść na specjalny portal przygotowany przez Instytut Pamięci Narodowej. Podobny do tego, jaki już jest o rotmistrzu Witoldzie Pileckim, tylko znacznie bogatszy.

Co skłoniło Pana do zmiany tytułu filmu z "Popiełuszko" na "Popiełuszko. Wolność jest w nas"?
- Samo nazwisko księdza kojarzy się głównie młodym ludziom z jego śmiercią, na co zwrócił uwagę dystrybutor. Chcieliśmy więc rozszerzyć tytuł, by zawierał również przesłanie księdza Jerzego Popiełuszki. Mam nadzieję, że zaintryguje on młodych i zechcą bliżej poznać tego wspaniałego kapłana.

W tym roku mija 25 lat od śmierci księdza Jerzego Popiełuszki. Czy przygotowywał Pan swój film specjalnie na tę rocznicę?
- Chciałem ten film zrobić dużo wcześniej, ale tę datę miałem cały czas w głowie. W tej chwili biegnie siódmy rok pracy nad tym filmem. Myślałem, że będę się nim zajmował przez trzy lata, ale okazało się, iż potrzebowałem więcej czasu. Już od paru lat czuję się narzędziem w tym całym przedsięwzięciu. Dzisiaj widzę, że wszystkie trudności, które napotykałem podczas realizacji filmu, a które przedłużały czas jego produkcji, były opatrznościowe. Wiem, że tak miało być i że ten dłuższy czas był mi potrzebny po to, żebym dojrzał do pewnych rzeczy, by film był lepszy. Z drugiej strony, nie chodzi tylko o sam film, dzieją się tutaj rzeczy większe. Przede wszystkim trzeba zaznaczyć, iż nagle przyspieszył proces beatyfikacyjny księdza Jerzego Popiełuszki. Bardzo ładnie na konferencji prasowej metropolita warszawski arcybiskup Kazimierz Nycz powiedział, że chciałby, aby zarówno ten film, jak i książka, którą przygotowuje Instytut Pamięci Narodowej, i akcja edukacyjna Narodowego Centrum Kultury przygotowały społeczeństwo na datę beatyfikacji księdza Jerzego. Wszyscy na nią czekamy, mając nadzieję, że wkrótce nastąpi. Jestem przekonany, że to jest ta ważniejsza sprawa niż sam film.

Jakiego księdza Jerzego chciał Pan przedstawić w swoim dziele?
- Przede wszystkim prawdziwego. Gdy poznaje się księdza Jerzego bliżej, okazuje się, że był bardzo ciekawym człowiekiem, który miał różnego rodzaju dylematy. To nie było tak, że od razu był świętym i zawsze wiedział, co zrobić, jak się zachować. Chciałem więc pokazać jego drogę do męczeństwa i świętości, bo w ten sposób staje się on nam bliższy. To jest ta droga, do której wszyscy jesteśmy powołani.

Czy są takie momenty w filmie, nad którymi zatrzymał się Pan dłużej?
- Starałem się zatrzymywać na najważniejszych momentach w życiu księdza Jerzego Popiełuszki, jednocześnie pokazując normalność tego życia, codzienność. Oczywiście są sekwencje poświęcone nocy stanu wojennego, demonstracjom, a także refleksji, kiedy ksiądz Jerzy jest sam z Panem Bogiem. Są sceny lekkie, w których poznajemy księdza Jerzego bardziej prywatnie, na wakacjach, gdzie możemy odetchnąć od ciężaru tych wszystkich wydarzeń historycznych, które są przedstawione w filmie. Sceny te są potrzebne, żeby zobaczyć, jakie on miał poczucie humoru i dystans do samego siebie. Najtrudniejsza scena, nad którą w jakiś sposób dłużej się zatrzymujemy, to scena męczeństwa.

Można więc powiedzieć, że film stanowi biografię księdza Jerzego Popiełuszki podaną w pigułce?
- Niestety, z konieczności wiele rzeczy musieliśmy pominąć, m.in. wątki z całego okresu lat 70. XX wieku, początki kapłaństwa, seminarium. Trzeba było bowiem wybrać ostatecznie to, co jest kluczowe, najważniejsze. Film ma dwie i pół godziny, a i tak obejmuje fragment dzieciństwa i okres przymusowej służby w wojsku ludowym w jednostkach specjalnych w Bartoszycach. Główna jednak jego część poświęcona jest już latom 80. XX wieku, czyli najważniejszemu okresowi w życiu księdza Jerzego.

Myślał Pan o nakręceniu kilkuodcinkowego serialu telewizyjnego, w którym zawarte zostałyby również te niewykorzystane wątki?
- Nie. Jak zaczęliśmy realizację filmu, była jedynie myśl o filmie fabularnym przeznaczonym do kin. To jest przedsięwzięcie kosztowne. Dużo wysiłku poszło w to, żeby film był dobrze zrealizowany od strony technicznej. Rozdzielczość samego obrazu jest jedną z najlepszych, jakich się dziś używa, wykorzystaliśmy wiele efektów specjalnych, żeby ten obraz poprawić i w sposób ciekawy pokazać, tj. tłumy ludzi czy czołgi w akcji. Dźwięk robiliśmy za granicą. To jest film, który trzeba obejrzeć przede wszystkim w kinie, bo tylko tam można będzie w pełni docenić jego walory. Jeżeli będzie pan oglądał demonstrację
3-majową i pacyfikację, największą, jaka się odbyła w czasie stanu wojennego, w telewizorze, to tak naprawdę nie będzie pan na tej demonstracji. Jeżeli jednak zobaczy pan ją w kinie, będzie miał pan wrażenie, że rzeczywiście był tam przez moment.

Jakie sceny były najtrudniejsze do realizacji?
- Od strony duchowej i emocjonalnej najtrudniejsze były sceny męczeństwa, zarówno dla samego aktora, jak i dla nas. Trudne pod względem technicznym były największe sceny, jednak niełatwe były także sceny kameralne, gdzie dwie osoby ze sobą rozmawiają, np. ksiądz Prymas Józef Glemp z księdzem Jerzym. Ksiądz Prymas podjął się roli niełatwej, biorąc bowiem osobiście udział w filmie, chciał przedstawić bardzo rzetelnie te sytuacje, które wzbudzały kiedyś olbrzymie kontrowersje. Trzeba również zaznaczyć, że ciekawe było doświadczenie pracy z aktorami, którzy brali udział w tamtych wydarzeniach, i z ludźmi, którzy przychodzili na Msze Święte za Ojczyznę. To było rzeczywiście bardzo ożywiające. W drugim planie jest wielu świadków autentycznych wydarzeń z tamtych lat. Pojawiają się na ekranie przez kilka sekund. Tak więc można w filmie odnaleźć kilka płaszczyzn, które się kryją za tą warstwą fabularną.

Zastosował Pan w filmie efekty komputerowe?
- Tak. Jest na przykład jedno ujęcie, nad którym firma komputerowa Platige Image pracowała ponad rok. Są wyzwania, których jeszcze w Polsce nie stosowano. Realizację tego filmu potraktowaliśmy bowiem jako swoiste zobowiązanie. Jeśli się podejmuje taki temat, to musi to być na wysokim poziomie. Zrobiliśmy więc film najlepiej, jak mogliśmy, za pieniądze, na jakie stać było polski rynek.

Jaka to suma?
- 12 milionów złotych.

To znaczy, że będzie to widowiskowe kino?
- Absolutnie z takim założeniem był ten film realizowany. Nie można bowiem księdza Jerzego zamknąć w czterech ścianach i pokazywać jego emocji. Najlepszy aktor nie odtworzyłby ich bez odpowiedniego tła. Ksiądz Jerzy żył w konkretnym okresie historycznym i trzeba go przedstawić w sposób wiarygodny, zwłaszcza pod kątem młodzieży. Starsi ludzie mogą sami przypomnieć sobie pewne rzeczy, lecz młody człowiek nie wyobrazi sobie, czym były stan wojenny i PRL. Ma on najczęściej ukształtowaną wizję historii przez filmy propagandowe powstałe w tamtym okresie, jak "Czterej pancerni i pies", w których obraz historii jest zafałszowany. Młodzież ogląda także filmy amerykańskie zrobione na najwyższym poziomie i z ogromną precyzją. Żeby ich zaciekawić, trzeba dzisiaj bardzo dużo tej precyzji.

Czy uważa Pan, że Adam Woronowicz uniósł wagę tytułowej roli?
- Jestem przekonany, że tak. Już przed zdjęciami do filmu, gdy zobaczyłem Adama na castingu, miałem wrażenie, że właściwie ta rola została już dawno przez kogoś obsadzona, a moim zadaniem jest zaakceptowanie tego. Oczywiście ksiądz Jerzy był jeden, a Adam to jest Adam i nic się z tym nie da zrobić. Ciągle oglądamy tylko cienie na ekranie, to nie jest prawdziwe życie. Wydaje mi się jednak, że prawdziwy wizerunek księdza Jerzego Popiełuszki widz przybliży sobie po obejrzeniu tego filmu.

Dla samego aktora była to z pewnością ważna, życiowa rola...
- To już trzeba by jego zapytać, ale wydaje mi się, że musiał troszkę przemodelować spojrzenie na swoje życie i na zawód przez siebie wykonywany. Tak przynajmniej mi kiedyś przyznawał. Na pewno Adam włożył ogromny wysiłek w przygotowanie się do tej roli.

Czy ma Pan pomysły na kolejne filmy?
- Oczywiście, że tak, natomiast nic na razie nie mogę na ten temat mówić. Mogę tylko stwierdzić, że nie chcę robić rzeczy bez znaczenia.

Dziękuję Panu za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2009-02-14

Autor: wa