Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Podwójny nelson FSB

Treść

Zdjęcie: Robert Sobkowicz/ Nasz Dziennik

Z płk. Andrzejem Kowalskim, byłym funkcjonariuszem UOP, ABW i SKW, rozmawia Maciej Walaszczyk

Eston Kohver, funkcjonariusz estońskiego kontrwywiadu zajmujący się zwalczaniem przemytu, został uprowadzony w piątek rano przez grupę agresorów, którzy przedarli się przez granicę. Co to oznacza, co Rosjanie chcieli osiągnąć?

– W pierwszej kolejności należy uświadomić Czytelnikom, że KAPO, czyli centralna estońska służba specjalna odpowiedzialna za bezpieczeństwo wewnętrzne, ma bardzo szeroką gamę zadań. Od kontrwywiadu, poprzez terroryzm, aż po rozpracowanie nielegalnego handlu bronią, amunicją i materiałami rozszczepialnymi. Najprawdopodobniej Kohver był w pionie służby, który zajmował się tym ostatnim zadaniem. Nie chodziło więc o jakiś przemyt przez granicę, ale wiele wskazuje na to, że chodziło o poważne zagrożenie bezpieczeństwa wewnętrznego.

Dlaczego został uprowadzony?

– Można postawić wiele hipotez. Pierwsza z poziomu wielkiej polityki: była to świadoma prowokacja i demonstracja siły w odpowiedzi na słowa prezydenta Obamy gwarantującego w Tallinie bezpieczeństwo Estonii. Wiązałoby się to z przygotowaną przez FSB operacją prowokacyjną, polegającą na wciągnięciu estońskiego funkcjonariusza we współpracę/kontakt pod pozorem uzyskania informacji ważnych dla bezpieczeństwa Estonii. Druga, bardziej dramatyczna, może mieć związek z rozpracowaniem rosyjskich prób przekraczania granicy, bo przygotowywane są szlaki przemieszczania „zielonych ludzików”. Trzecia dotyczy nielegalnej działalności oficerów FSB, którzy montowali możliwości przemytu przez granicę estońską i Kohver jakoś wszedł im w paradę.

Po wydarzeniach z 2007 r. estońskie służby specjalne podjęły ostrą walkę z rosyjską penetracją. Skazywały, ujawniały szpiegów i nie godziły się na wymiany więźniów. Czy porwanie to odwet za te działania?

– Od kilku lat estoński kontrwywiad łapie szpiegów pracujących dla Rosji, chyba było ich sześciu od 2008 roku. To na pewno są bolesne straty dla rosyjskiego wywiadu, ale pamiętajmy, że w tamtych warunkach, gdy Estonia była republiką ZSRS i istniało republikańskie KGB, gdzie mniejszość rosyjska sięga 25 proc. obywateli kraju, Rosja ma wiele możliwości uzyskiwania informacji. Pojawiły się już spekulacje, że tym razem Rosjanie chcą wymusić wymianę zatrzymanych w Estonii swoich agentów na estońskiego oficera. Zobaczymy, jak będzie.

Co może się z nim teraz dziać?

– Rosjanie pomimo umowy z Estonią, która reguluje takie przypadki i gwarantuje, że najpóźniej w trzeciej dobie strony umożliwią kontakt z konsulem, wyrazili na to zgodę czwartego dnia. Niby szczegół, ale jak bardzo wymowny. W klasycznie sowieckim stylu pokazali, że ich prawo nie dotyczy. To, co spotkało Kohvera po zatrzymaniu, zależy od tego, który scenariusz jest realizowany. Jeżeli była to tylko prowokacja na użytek polityczny, to nic szczególnego się nie działo, były przesłuchania, nękające i nieprzyjemne, ale nie niebezpieczne. Jeżeli jednak Kohver naprawdę rozpracował jakąś grupę przemytniczą kontrolowaną przez FSB, to mogą chcieć zorientować się, co naprawdę o nich wie. Wtedy już miło nie będzie. Nie mogą poddać go torturom, które będzie po nim widać, ale przecież znane są bardzo skuteczne metody doprowadzenia człowieka do granic wytrzymałości bez użycia przemocy fizycznej. Kohver będzie przetrzymywany w areszcie zgodnie z bajką, którą wytworzyła FSB. Chciałbym odesłać Czytelników do opublikowanych w internecie zdjęć wyposażenia „szpiegowskiego” Kohvera. Radziłbym, aby wjeżdżając na teren Rosji, każdy Polak deponował na granicy telefon komórkowy, dyktafon i pieniądze, gdyż to właśnie jest, w świetle wypowiedzi rosyjskich służb, wyposażenie szpiegowskie.

Dlaczego Rosjanie posługują się tego rodzaju metodami?

– Przewrotnie można spytać: a dlaczego nie? Co ich może ograniczać? Prawo międzynarodowe? Opinia publiczna? Przecież ich media zrobią z Kohvera szpiega, a FSB, podobnie jak dzielni czekiści kilkadziesiąt lat temu, broni „matuszki Rossii”. Bardzo zgrabnie zostanie to wykorzystane przez rosyjską propagandę. Widziałem urywki programu Russia Today, przypominało to program komunistycznej TV w Polsce po zatrzymaniu amerykańskiego szpiega. Ten sam koloryt, podobna narracja.

Podobne sytuacje, a więc porwanie oficera wrogiej służby, miały kiedyś miejsce?

– Myślę, że różne są standardy w różnych częściach świata, nie rozmawiamy o tym, co dzieje się w Azji lub na Półwyspie Arabskim. Na szeroko rozumianym zachodnim froncie służb specjalnych nawet w czasach zimnej wojny zdarzało się to bardzo sporadycznie. Służby pracowały przeciwko sobie, ale nie atakowały siebie fizycznie. Jaki miałoby sens strzelanie do siebie na ulicach Wiednia lub Berlina? Rolą wywiadów było wykradanie tajemnic, a nie fizyczna eliminacja przeciwników.

Czy incydent ten jest zapowiedzią rosyjskiej ofensywy w krajach bałtyckich? Rosja sonduje, jak daleko może się posunąć w tego rodzaju prowokacjach?

– Raczej jest to element wojny psychologicznej, którą Rosja toczy z Zachodem. Nie chodzi o to, aby nikt nie wiedział, że Rosjanie porwali Estończyka. Jest wielu świadków, że łączność estońska w tym rejonie była zakłócona. Są wyraźne ślady na pasie zaoranej ziemi na granicy estońsko-rosyjskiej, jednoznacznie pokazujące, skąd przyszła grupa porywaczy, są ślady po odpalonych granatach hukowych. Potwierdzili to nawet rosyjscy pogranicznicy w czasie wizji lokalnej. Komentatorzy w głównych mediach europejskich nie mają wątpliwości, jaki naprawdę był przebieg zdarzeń. I o to Rosjanom chodzi. Chcą, by Zachód, opinia publiczna, tzn. obywatele mieszkający w wygodnych domach, zrozumieli, że dla Rosjan wojna to fraszka, bo oni NATO się nie boją, a z sankcji sobie kpią.

Takie nietypowe prowokacje grożą również Litwinom, Łotyszom, a także Polakom? Graniczymy przecież z enklawą królewiecką.

– To na pewno zależy od dalszego rozwoju sytuacji w Rosji i na Ukrainie. To zależy od postawy Zachodu. Twarde stanowisko Estonii budzi szacunek. Od razu nagłośnili przebieg zdarzeń, do których doszło owego dnia. Zarówno media, jak i politycy szybko i sprawnie reagowali. To ma znaczenie. Czy polscy politycy i media w takiej sytuacji zdaliby egzamin? Raczej wątpię. Gdy obserwuję to, co dzieje się w polskich służbach specjalnych, to mam wrażenie, że pewnie nie zauważyliby, że zniknął ich funkcjonariusz, a gdyby już dowiedzieli się z mediów, to zostałby zwolniony dyscyplinarnie za jakiekolwiek przewinienie, np. niepoinformowanie przełożonych o przyczynach swojej nieobecności. Trochę smutna ta refleksja, ale w obecnej sytuacji, gdy rosyjskie przyczółki w Polsce są bardzo mocne, po co porywać kogokolwiek?

Dziękuję za rozmowę.

Maciej Walaszczyk
Nasz Dziennik, 12 września 2014

Autor: mj