Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Perfekcjonizm, nie loteria

Treść

Rozmowa z Agatą Korc, pływaczką AZS Wrocław, rekordzistką Polski w sprintach
Miałem nadzieję porozmawiać z Panią na temat planów i nadziei związanych ze startem w mistrzostwach świata, a tymczasem w ogóle do Rzymu Pani się nie wybiera. Dlaczego?
- Chorowałam na zapalenie płuc i oskrzeli, dopiero niedawno przestałam zażywać antybiotyk. Wyjazd w takiej sytuacji nie wchodził w grę i przyznam szczerze, że jestem tym faktem podłamana i zła na siebie. Podłamana, bo bardzo chciałam wystąpić w Rzymie, trenowałam ostro, by zdobyć minimum. A zła, bo kilka miesięcy wcześniej przechodziłam podobną chorobę, ale wtedy nie zdecydowałam się na antybiotyk, ponieważ nie chciałam przerywać treningów. Nie wyleczyłam się do końca, teraz usłyszałam od lekarza, że jeśli jeszcze raz postąpię podobnie, to grozi mi szpital, powikłania itp. Cóż, za błędy się czasami płaci.
Zostaje Pani zatem wygodny fotel, telewizor i oczekiwanie na informacje o startach koleżanek i kolegów z kadry. A niestety wydaje się, że trudno liczyć na dobre.
- No tak, po kilku latach bycia w czołówce, przynajmniej europejskiej, przyszedł okres słabszy, bez sukcesów, medali. W Rzymie nie będzie do tego Otylii Jędrzejczak, Mateusza Sawrymowicza, co na pewno przełoży się na mniejsze zainteresowanie kibiców. Ja jednak, mimo wszystko, nie patrzę na start naszej reprezentacji w aż tak czarnych barwach. Mamy zdolną młodzież, co pokazały choćby ostatnie mistrzostwa Polski zdominowane przez nastolatków, i wierzę, że sobie poradzi.
Miejmy nadzieję, ale i tak nie mamy chyba co liczyć na medale, spektakularne wyniki. Dla większości naszych zawodników wyjazd do Rzymu będzie nauką i szansą na zebranie doświadczeń. Tylko i aż.
- Każdy przez to przechodził, nie od razu zostaje się mistrzem. Fakt, że kadra się zmienia, nie ma w niej - z różnych przyczyn - Otylii, Mateusza, Kasi Baranowskiej, Przemka Stańczyka, Pauliny Barzyckiej, a więc największych gwiazd ostatnich lat. W pewnym momencie, jeszcze przed igrzyskami w Pekinie, coś się stało, tąpnęło, przyszło załamanie. Ale wierzę, że to nie koniec, że jeszcze stara gwardia się odbuduje, a młodzież pokaże, że stać ją na wiele. Przykład? Od dawna, niezależnie od formy, zdobywałam regularnie mistrzostwo Polski. Teraz musiałam ustąpić pola Kasi Wilk, która fantastycznie się rozwija i robi postępy. To mobilizujące nie tylko dla niej, ale i dla mnie. Przez lata złote medale oczywiście sprawiały mi radość, ale wywalczane łatwo, bez większej rywalizacji, mimowolnie osłabiały motywację. Teraz wszystko się zmieniło, i dobrze.
Nadal trenuje Pani w słynnej szkole Mike'a Bottoma?

- Niestety nie. Mike podpisał umowę na wyłączność z uniwersytetem w Michigan, w tej chwili nie ma szans na wspólne zajęcia. Żałuję i szukam nowych rozwiązań. Na chwilę obecną pracuję we Wrocławiu, pod okiem Andrzeja Klarowicza oraz Przemysława Mazana. Udało nam się osiągnąć zamierzony cel, czyli minimum na MŚ. Obaj trenerzy są otwarci na nowe rozwiązania, chcą, żebym się rozwijała, pogłębiała swą wiedzę na temat sprintu, bo to konkurencja techniczna, w której cały czas coś się dzieje, nie można stać w miejscu. Razem z prezesem związku zastanawialiśmy się, gdzie można pojechać, by się podszkolić. W rachubę wchodziły szkoły w Europie, może jeszcze kiedyś realny będzie Bottom. Zobaczymy.
Co zyskała Pani dzięki treningom pod jego okiem?
- Byłam w Stanach dwa razy, po niespełna trzy miesiące. I szczerze mówiąc, w tym krótkim czasie w znacznym stopniu pogłębiłam swoją wiedzę o pływaniu. A co zyskałam? Radość z uprawiania sportu. Po 12 latach pływania, monotonnego, jednostajnego, zaczęło powoli ogarniać mnie znużenie. Zresztą nie tylko mnie. To problem wielu moich kolegów i koleżanek uprawiających sport wyczynowo. Treningi z Bottomem spowodowały, że zaczęłam na nowo cieszyć się, i to nie tylko podczas zawodów, gdy wygrywałam czy biłam rekordy życiowe, ale i na treningach. Każdy poprawiony ułamek sekundy, każde zbliżenie się do perfekcji sprawiało mi ogromną frajdę i myślę, że to była bezcenna zdobycz.
Co charakteryzuje szkołę Bottoma, dodajmy - jedną z najsłynniejszych i najlepszych w świecie?
- Ciężko mi powiedzieć, dlaczego Mike odnosi takie sukcesy, to jego sekret, którym pewnie niechętnie się podzieli. Powiem zatem tak: trenując z nim, czułam, że robię to, co powinnam. Jakiś czas temu przylgnęła do mnie w Polsce łatka, że jestem leniwa, rzadko kiedy przychodzę na zajęcia uśmiechnięta i z niechęcią realizuję program. A wie pan dlaczego? Bo byłam jedyną sprinterką w kraju, czułam się osamotniona. Wykonywałem ćwiczenia układane pod inne osoby, pływające na innych, dłuższych dystansach. Trudno mi było się uśmiechać, gdy wiedziałam, że nie wynoszę z zajęć tyle, ile bym mogła, nie poprawiam się. U Mike'a miałem świadomość, że wszystko, co zrobię, czemuś służy, uzyskiwałam odpowiedzi na wszystkie pytania. Bottom dokładnie wyjaśniał, po co i dlaczego wykonuję dany element, a ja widziałam efekty.
Na co szczególnie zwracał uwagę?
- Na technikę. Czasami nawet odpuszczał siłę i wytrzymałość, przekonując, że w sprincie kluczem do sukcesu jest wyszkolenie techniczne. Niektórzy uważają, że sprint jest loterią, to nieprawda. Wygrywa ten, kto na treningach wypracuje idealny skok, perfekcyjną technikę, automatyzm przy maksymalnym wysiłku. Wskakując do wody, nie ma czasu na myślenie, zastanawianie się nad taktyką. Przez kilkanaście sekund wszystkie ruchy muszą być idealnie zgrane, wykonywane swobodnie, intuicyjnie. Mike zamontował w basenach podwodne kamery, dzięki czemu mogliśmy dokładnie, klatka po klatce, oglądać, jak zachowujemy się pod wodą.
Nie można podobnej szkoły utworzyć w Polsce?
- Nie wiem dlaczego, ale u nas sprint się prawie w ogóle nie liczy. Nie ma prestiżu, traktowany jest raczej po macoszemu. Szkołę otworzył Bartosz Kizierowski, ale niestety w Hiszpanii. Ściągnął tam kilku zdolnych juniorów i już są owoce, jego podopieczni zdominowali ostatnie mistrzostwa Polski. Chciałabym kiedyś spróbować swych sił pod jego okiem, na razie jednak nie trenuje u niego żadna dziewczyna.
Jak zatem widzi Pani swoją najbliższą przyszłość?
- Jak każdy mam marzenia, które sięgają czegoś więcej niż miejsce szóste czy czwarte. Szczytu. Wierzę, że mądrze trenując, będę w stanie jeszcze zaskoczyć, na razie jednak chcę znaleźć swoje miejsce. Szukam szkoły, wiem, że powoli zaczynają je zakładać byli podopieczni Bottoma, może zahaczę się u nich. Dziś jednak żadnych konkretów nie jestem w stanie podać.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2009-07-16

Autor: wa