Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Oni chcą odebrać dzieci rodzicom

Treść

Z dr Barbarą Kiereś, adiunktem w Katedrze Pedagogiki Rodziny Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II, rozmawia Maria S. Jasita
"Porozumienie na rzecz upowszechniania edukacji seksualnej dzieci i młodzieży w polskiej szkole" zrzeszające wiele liberalnych i feministycznych organizacji, takich jak np. Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, opowiada się za powszechną, szeroko rozumianą edukacją seksualną. Ich zdaniem, dotychczasowy model wychowania do życia w rodzinie jest zbyt zideologizowany, ponieważ zajęcia te są bardzo często prowadzone przez osoby do tego nieprzygotowane - np. księży lub katechetów - często przekazujące młodzieży swoje poglądy zamiast obiektywnej, neutralnej światopoglądowo wiedzy. Jak Pani skomentuje ten zarzut?
- Na początek chciałabym przypomnieć, że ten przedmiot został wprowadzony jeszcze za czasów komunizmu i nosił nazwę: przysposobienie do życia w rodzinie socjalistycznej. Warto przywołać historię tego przedmiotu, ponieważ to nam pokazuje, iż jest on nieustannie obiektem walki ideologicznej.
Sama ministerialna podstawa programowa obowiązująca od 2001 roku jest prorodzinna, dająca nauczycielowi możliwość przekazywania wiedzy o małżeństwie, o rodzinie. Trzeba jednak podkreślić, że jej realizacja zawsze zależy od konkretnego nauczyciela, więc też możliwe są pewne zafałszowania, ale jednak daje ona fundament do przekazywania wiedzy o rodzinie i o wszystkim, co się z nią wiąże. I tej wiedzy nie da się unieważnić, bo to jest wiedza odczytana z natury, sprawdzona przez doświadczenie, niesiona przez pokolenia. Gdybyśmy ją odrzucili, to negujemy samego człowieka i go niszczymy.
To jest już bardzo czytelne, że dzisiaj liberalizm nienawidzi rodziny. Natomiast była próba jej zmiany, kiedy to m.in. wyparto słowo "małżeństwo", a w zadania szkoły wpisano "promowanie trwałych i satysfakcjonujących związków partnerskich", zatem nieustannie wokół tego przedmiotu trwa walka ideologiczna. Jeśli chodzi o zarzut, że zajęcia prowadzą księża i katecheci, to absolutnie nie jest on prawdą. Ten przedmiot jest prowadzony niezależnie od lekcji religii i przez osoby świeckie specjalnie do tego przygotowane.
Ministerstwo Edukacji Narodowej daje rodzicom wolną rękę, czy chcą sami przekazywać dzieciom wiedzę z zakresu płciowości, czy też ich dziecko ma uczestniczyć w zajęciach szkolnych. Tymczasem "Porozumienie..." przekonuje, że pozostawienie tej problematyki tylko i wyłącznie w gestii rodziny sprzyja m.in. utrzymaniu złych statystyk przemocy wobec dziewcząt w szkole, a rodzice, którzy sprzeciwiają się edukacji seksualnej w szkole, łamią zapisane w Konwencji Praw Dziecka prawo do informacji...
- Mówi się tutaj o prawach, a zapomina się o tym, że pierwszym z nich jest prawo rodziców do wychowywania dzieci. To rodzice są pierwszymi, najważniejszymi i najlepszymi wychowawcami dla dzieci. Dlatego w tej "propozycji" jest zanegowanie ważności wpływu rodziców. Jest to taki pomost do przejęcia, wręcz upaństwowienia dzieci i do urabiania ich według własnej koncepcji. Chodzi o to, żeby dzieci miały jak najmniej kontaktu z rodzicami, a jak najwięcej z instytucjami, które będą "odpowiednio" te dzieci kształtować. Wobec tego coraz częściej z każdej rodziny robi się rodzinę patologiczną. Bo zauważmy, że obecnie jeśli się mówi o rodzinie, to najczęściej w kontekście patologii i przemocy. A to jest przecież tylko margines życia, bo zdecydowana większość rodzin jest dobrych i normalnych, które dobrze wychowują. Zatem nie przeszkadzajmy rodzinie w wychowaniu dzieci.
Wspomniane "Porozumienie..." stworzyło swego rodzaju przewodnik mający ukierunkować rodziców i nauczycieli, jak z młodymi ludźmi rozmawiać o seksie. Pojawia się tam m.in. taka uwaga, że w ramach rzetelnej edukacji seksualnej w szkole powinien znaleźć się przekaz, iż miłość homoseksualna jest równie wartościowa jak miłość między osobami różnej płci...
- Trudno to skomentować - właściwie nasuwa się tylko pytanie, skąd ci, którzy wysuwają taką tezę, wiedzą o tym? Owszem, nie powinno się pomijać faktu istnienia osób o "innej orientacji seksualnej", ponieważ jest to zjawisko jakoś tam występujące, ale należy je przywołać, odpowiednio nazywając - jako chorobę i dewiację. Trzeba je przedstawiać wyłącznie jako margines życia, a nie jako jedną z możliwych form relacji. Bo to jest po prostu kłamstwo, życie tego nie potwierdza.
MEN mówi, że o ile podręczniki dopuszcza do użytku szkolnego sam resort, o tyle o wprowadzeniu różnych form pomocniczych - broszur, materiałów edukacyjnych - decyduje dyrektor danej placówki. Jak więc uchronić dzieci i nauczycieli przed podobną szkodliwą indoktrynacją?
- Przede wszystkim trzeba przekazywać wiedzę i odsłaniać kontekst ideologiczny całej sprawy. Współcześnie szum informacyjny w mediach liberalnych jest tak potężny, że wielu rodziców i nauczycieli po prostu nie rozumie tego, co się dzieje. Trzeba ich więc edukować i pomagać rozumieć rzeczywistość.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2009-09-18

Autor: wa