Lustracja rozbije esbecki układ
Treść
W ciągu najbliższych kilku dni prezydent Lech Kaczyński podejmie decyzję o podpisaniu lub zawetowaniu ustawy o udostępnianiu informacji o dokumentach organów bezpieczeństwa państwa komunistycznego, nazywanej też "nową ustawą lustracyjną". Przyjęcie ustawy będzie oznaczać ujawnienie informacji o współpracownikach i agentach Służby Bezpieczeństwa pełniących dzisiaj funkcje publiczne lub wykonujących zawód zaufania publicznego, przy jednoczesnym zagwarantowaniu tajemnicy prywatności życia osób inwigilowanych - o co zabiegała "Solidarność". Zawetowanie ustawy lustracyjnej definitywnie rozwieje szanse na oczyszczenie życia publicznego z konfidentów bezpieki. - Jeżeli ustawa wejdzie w życie, to z jednej strony rozpocznie nowy etap w życiu publicznym, taki, w którym wyborca, każdy obywatel Rzeczypospolitej, będzie miał wiedzę na temat tego, czy dany polityk, urzędnik współpracował z komunistycznymi służbami bezpieczeństwa, czy też nie, z drugiej - definitywnie zakończy "grę teczkami", bo będą one jawne i publikowane w internecie - powiedział "Naszemu Dziennikowi" poseł Arkadiusz Mularczyk, jeden ze współtwórców ustawy o udostępnianiu informacji o organach bezpieczeństwa państwa komunistycznego. Ujawnienie konfidentów i ochrona inwigilowanych Mularczyk podkreśla, że ustawa ma dwie podstawowe zalety: zapewnia pełną jawność dokumentów SB dotyczących osób pełniących najważniejsze funkcje w państwie lub wykonujących zawód zaufania publicznego - na przykład dziennikarzy - jeśli w przeszłości współpracowali oni ze Służbą Bezpieczeństwa, a zarazem zapewnia ochronę prywatności tych osób, które w przeszłości czynnie walczyły z reżimem komunistycznym i nigdy nie współpracowały z SB. Ci bowiem z lustrowanych, którzy nie byli agentami, konfidentami czy osobowymi źródłami informacji SB, będą mogli sobie zastrzec zachowanie w tajemnicy dokumentów dotyczących ich życia prywatnego. SB nie fałszowała teczek Zdaniem historyków IPN, przeciwnicy nowej ustawy lustracyjnej nie mają racji, że każdy, kto rozmawiał, był przesłuchiwany przez SB, mógł być zarejestrowany bez swej woli jako osobowe źródło informacji. W listopadowym "Biuletynie IPN" dr Filip Musiał przedstawił szczegółową analizę pozyskiwania przez SB współpracowników i sposobu ich rejestrowania. Z badań naukowców IPN płynie jednoznaczna konkluzja: każda osoba zarejestrowana przez SB jako OZI musiała być świadoma tego, komu i w jakim charakterze przekazuje informacje. Fałszowanie danych dotyczących pozyskania źródeł informacji przez funkcjonariuszy SB nie wchodziło w rachubę, m.in. dlatego, że celem działalności tej służby nie było masowe pozyskiwanie informatorów, ale rozpracowanie i w efekcie zniszczenie określonych środowisk. Projekt wzorowany na "ustawie Gaucka" Projekt ustawy jest najczęściej krytykowany przez osoby i środowiska, które lustracji sprzeciwiały się już wcześniej - w 1992 roku. I jak wówczas podnoszą one te same zarzuty: "o łamaniu praw człowieka", "niszczeniu życiorysów". Paradoksalnie - przeciwnicy lustracji od lat mówią, że są za ujawnieniem dokumentów SB, ale ustawa (zawsze ta, którą akurat krytykują) powinna być inna, lepsza. Do chwili obecnej nie podjęli jednak żadnych działań, by z taką inicjatywą legislacyjną wystąpić. Jeżeli prezydent zdecyduje się podpisać ustawę, badane obecnie przez rzecznika interesu publicznego i sąd lustracyjny oświadczenia osób publicznych zastąpione zostaną zaświadczeniami IPN o zawartości archiwów tajnych służb PRL. Zaświadczenie takie będzie publikowane w internecie i ogólnie dostępne. - Pozytywnie oceniam propozycje lustracyjne dotyczące ujawnienia informacji o dziennikarzach współpracujących z SB. Dziennikarze kształtują opinię publiczną, to zawód wymagający zaufania publicznego, dlatego powinno być jasno określone, czy współpracowali z SB, czy nie - uważa Julia Pitera (PO). Zmiany proponowane przez ustawę o udostępnianiu informacji o dokumentach organów państwa komunistycznego wejdą w życie po 3 miesiącach od ogłoszenia ustawy, jeśli zostanie ona podpisana przez prezydenta Kaczyńskiego. Wojciech Wybranowski, "Nasz Dziennik" 2006-11-09
Autor: ea