Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Kto pierwszy po Tusku?

Treść

Krzysztof Losz


Jeszcze do niedawna sytuacja wewnętrzna w Platformie Obywatelskiej wydawała się klarowna i w miarę stabilna: działała silna frakcja Grzegorza Schetyny oraz mocno wpływowa grupa zwana spółdzielnią Cezarego Grabarczyka. Ponadto wielu ze znaczących polityków nie wiązało się z żadnym skrzydłem, próbując budować swoją pozycję na kontaktach z premierem Tuskiem. W tej chwili jednak ten podział już traci na znaczeniu, a rodzą się nowe. Z każdym miesiącem wewnętrzna rywalizacja będzie przybierać na sile. Dlaczego?
Otóż wśród posłów i senatorów PO, jak również wśród członków partii niższego szczebla panuje przekonanie, że rzeczywiście druga kadencja Tuska na fotelu premiera będzie ostatnią. Część osób, z którymi rozmawialiśmy, jest przekonana, że Donald Tusk w 2015 roku wystartuje w wyborach prezydenckich, a ponieważ w tym samym roku będziemy wybierać także Sejm i Senat, będzie to znakomita okazja do zmiany miejsca urzędowania przez przewodniczącego Platformy Obywatelskiej. Ale wielu działaczy jest również przekonanych, że Tusk może znacznie wcześniej opuścić fotel premiera i szefa partii. Miałoby to się stać w 2014 roku, gdy po wyborach do Parlamentu Europejskiego będzie także wybierana nowa Komisja Europejska, a Tusk miałby zostać jej przewodniczącym.
- Oczywiście nasz przewodniczący nie ma obiecanego tego stanowiska, ale za kilka lat sytuacja może być bardziej klarowna i dobre skutki przyniesie aktywność europejska premiera Tuska - wyjaśnia nasz rozmówca. Dlatego premierowi zależy na tym, aby Polska była odbierana jako kraj będący w awangardzie procesów integracyjnych w Unii Europejskiej, zaangażowany mocno w ratowanie euro i unijnych finansów. To, a zwłaszcza dobre kontakty z Niemcami, ma dawać nadzieję na zdobycie przez Tuska upragnionego fotela przewodniczącego KE. Dlatego jego aktywność w Brukseli na pewno nie będzie malała, a wręcz rosła. Dlatego też premier będzie przekonywał, że uratowanie euro jest konieczne i że jak wspólna waluta pokona kryzys, to Polska na pewno przyjmie euro. - Donald Tusk wie, że jeśli nie będzie składał takich deklaracji, to o urzędowaniu w Brukseli nie ma co marzyć, bo większości krajów strefy euro zależy na tym, aby to polityk z ich klubu szefował KE albo przynajmniej reprezentował państwo, które wkrótce przyjmie euro - wyjaśnia osoba z kancelarii premiera. Ale wpływowy polityk PO podkreśla, że obojętnie, czy zrealizuje się pierwszy, czy też drugi scenariusz, w jego partii już trwają przedbiegi do walki o schedę po Tusku. I niekoniecznie rywalizacja musi się rozegrać między Cezarym Grabarczykiem a Grzegorzem Schetyną.
Grabarczyk, Kopacz i Nowak
Jak tłumaczy nam jeden z posłów PO z Mazowsza, patrząc z boku, można odnieść wrażenie, że górą jest teraz Grabarczyk. Co prawda nie odszedł z rządu w miłej atmosferze, ponieważ szef resortu infrastruktury był najczęściej krytykowanym ministrem w poprzednim rządzie Tuska, jednak Cezary Grabarczyk został wicemarszałkiem Sejmu. Natomiast jego główny rywal o wpływy w PO Grzegorz Schetyna nie tylko nie zachował fotela marszałka Sejmu, ale także nie wszedł do rządu i cała Polska była świadkiem upokorzenia byłego najbliższego sojusznika i współpracownika Donalda Tuska.
- Ale nasz przewodniczący wcale nie postawił Grabarczyka na piedestale. Prawdę mówiąc, jego awans to taki "kop w górę". Dostał on takie niby prestiżowe stanowisko, ale wiadomo, że teraz to pozycja innych polityków będzie w hierarchii partyjnej rosła, a jego malała - mówi poseł. Wskazuje zarazem, że ludzie w partii też widzą, skąd wieją wiatry, i część działaczy swoją przyszłość wiąże np. z marszałek Ewą Kopacz. - Co prawda nie sądzę, aby Ewa była w stanie zbudować nową potężną "spółdzielnię", bo nie ma ku temu charyzmy ani zdolności organizacyjnych, ale na pewno pani marszałek będzie osobą, której rola w Platformie będzie systematycznie rosła - mówi działacz PO z Radomia, okręgu wyborczego Ewy Kopacz. - Bo na nią postawił Donald Tusk i to ma decydujące znaczenie - precyzuje polityk.
Z kolei jeden z posłów, uważający się za sympatyka Cezarego Grabarczyka, próbuje nas przekonać, że możliwy jest ścisły sojusz marszałka i wicemarszałka Sejmu. I wyjaśnia, że samodzielnie ani Grabarczyk, ani Kopacz nie są w stanie przejąć pełnej kontroli nad Platformą, ale już łącząc siły, mają na to spore szanse. - Gdy Czarek atakował Grzegorza Schetynę, to w ostatnim czasie zawsze mógł liczyć na wsparcie poseł Ewy Kopacz. Ponadto, co jest jeszcze ważniejsze, marszałek Sejmu to druga osoba w państwie, więc w naturalny sposób staje się jednym z liderów Platformy - podkreśla nasz rozmówca. Jego zdaniem, w takim układzie za kilka lat mogłoby dojść do podziału władzy, bo jedna z osób tego duumwiratu zostałaby premierem, a druga - marszałkiem Sejmu. Ale o sojuszu Grabarczyk - Kopacz w PO na razie nie słychać. Powód? Przede wszystkim politycy są przekonani, że Kopacz nie zrobi niczego bez wiedzy i zgody Tuska, a ten na razie jest przeciwny wszelkim wewnętrznym ruchom, gdyż ma ważniejsze sprawy na głowie niż partia. Inny z naszych rozmówców przekonuje, że możliwy jest jeszcze szerszy sojusz z udziałem prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz, która ma także spore ambicje, ale i świadomość, że jej pozycja nie jest na tyle mocna, aby mogła działać samodzielnie. - Tylko czy dwie kobiety na szczytach władzy się dogadają? - zastanawia się jedna z parlamentarzystek PO.
Duże ambicje ma również minister transportu, budownictwa i gospodarki morskiej Sławomir Nowak, który wrócił do rządu po tym, jak został zdymisjonowany przez Tuska po wybuchu afery hazardowej. Pracując w kancelarii premiera, był uważany za jednego z najbliższych współpracowników Tuska i rywala Grzegorza Schetyny. Teraz jednak Nowak rozumie, że to, czy odniesie sukces w partii, będzie zależeć od jego sukcesów w ministerstwie. A zadanie ma bardzo trudne. Ponieważ Tuska irytowały niespełnione obietnice Cezarego Grabarczyka i takie jego megawpadki, jak paraliż na kolei po wprowadzeniu w 2010 roku nowego rozkładu jazdy, co kosztowało PO utratę części głosów elektoratu, również nowy minister jest pod czujną obserwacją premiera. Z tego powodu Sławomir Nowak tak skrupulatnie pilnował nowego rozkładu jazdy na kolei, choć nie miał w praktyce wpływu na jego kształt. Dlatego Nowak nie czaruje rzeczywistości, tylko zawczasu otwarcie i szczerze mówi premierowi i opinii publicznej o tym, że nie uda się wybudować na czas kluczowych odcinków autostrad, że nie ma pieniędzy na Kolej Dużych Prędkości (Warszawa - Łódź - Poznań - Wrocław, czyli tzw. projekt "Y") ani na Centralny Port Lotniczy, który miał być budowany między stolicą a Łodzią. I nic dziwnego, że od razu Nowak stał się rywalem Grabarczyka, bo akurat o obu tych bardzo kosztownych projektach obecny wicemarszałek Sejmu bardzo lubił mówić, te inwestycje miały być niejako jego znakiem firmowym. Grabarczyk przez moment drżał też o los innej dużej inwestycji - przebudowy dworca kolejowego Łódź Fabryczna, co ma kosztować prawie 2 mld złotych. Wydawało się, że ponieważ Nowak zarzuca projekt KDP, to i dworzec nie będzie potrzebny. Ale inwestycja będzie kontynuowana. Tym niemniej Grabarczyk nie odmówił sobie przyjemności, aby wypomnieć Sławomirowi Nowakowi, że odrzucenie projektu kolejowego i lotniskowego stoi w sprzeczności z naszymi unijnymi zobowiązaniami. - W projekcie rozporządzenia Komisji Europejskiej KDP jest wpisana na listę projektów kluczowych. Czyli jest rozbieżność między stanowiskiem ministra Nowaka i Komisji - uważa Cezary Grabarczyk. Zresztą ma on świadomość, że Nowak będzie prowadził swoją politykę w taki sposób, aby się odciąć od "dziedzictwa" poprzednika, co tym bardziej nie nastraja obu panów do współpracy.
- Sławomir Nowak ma nadzieję, że jak się sprawdzi na ministerialnym fotelu i na tym trudnym polu osiągnie wyraźne sukcesy, to wtedy Tusk sam może go namaścić na swojego następcę. Z tego powodu Nowak zapędził do roboty swoich urzędników. Chodzi głównie o to, aby już bez żadnych niespodzianek były realizowane wszystkie inwestycje drogowe i kolejowe, a ponadto aby szybko przygotować projekty inwestycji infrastrukturalnych, gdy zaczniemy realizować zadania z unijnych dotacji na lata 2014-2020 - mówi poseł PO. - Przecież minister dał już nieraz dowody swojej bezgranicznej lojalności wobec Tuska, a nawet służalczości. Teraz musi udowodnić, że ma kwalifikacje do zajmowania wyższych stanowisk. Samo lizusostwo to za mało - podkreśla nasz rozmówca.
Nie skreślać Schetyny
Ale działacze Platformy Obywatelskiej są przekonani, że ostatniego słowa nie powiedział także Grzegorz Schetyna. Nie został co prawda członkiem rządu (a po wyborach przebąkiwano nawet, że będzie wicepremierem), Tusk go wręcz ośmieszył, ale Schetyna nie dał się sprowokować, przetrzymał upokorzenie i pozostał w partii. Teraz ma zaś czas, aby spokojnie odbudowywać dawne wpływy wśród platformersów. Na pewno tzw. skrzydło konserwatywne w PO znacznie by się wzmocniło, gdyby sukcesem zakończyła się bardzo trudna misja ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina. Paradoksalnie na korzyść Schetyny ma działać ewentualne pogorszenie się sytuacji finansów publicznych i kłopoty w koalicji z PSL. Gdyby bowiem Donald Tusk musiał bliżej współpracować z SLD, potrzebny mu będzie silny człowiek, bo szef rządu obawia się Leszka Millera, a konkretnie jego politycznego cwaniactwa i doświadczenia. Ponadto Schetyna już w poprzedniej kadencji znajdował łatwo polityczny wspólny język z SLD. - On dobrze odrabia zadane lekcje i wie, że może znowu coś znaczyć w PO, ale tylko przy Tusku. Porzucił, przynajmniej na razie, pomysł sojuszu z prezydentem Bronisławem Komorowskim, bo to się nie sprawdziło. Ponadto cechą Schetyny jest cierpliwość, a to może mieć decydujące znaczenie w przyszłych układankach personalnych w PO - mówi osoba z kancelarii premiera. Co więcej, niektórzy nasi rozmówcy są przekonani, że Schetyna będzie szukał nowych sojuszników i jeśli zajdzie taka potrzeba, to być może dogada się nawet ze Sławomirem Nowakiem, z którym raczej dotąd toczyli wojny, niż zawiązywali sojusze. Jeśli jednak Nowak nie dogada się ze "spółdzielcami", może być skazany na powściągnięcie swoich ambicji i porozumienie ze Schetyną. Obaj musieliby oczywiście zapomnieć o dawnych urazach, co w polityce nie jest rzeczą niemożliwą.
Co ciekawe, w Platformie raczej nikt nie wierzy w to, że o wpływy w partii i rządzie mógłby powalczyć minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski, choć ten akurat teraz jest wyjątkowo aktywny na arenie międzynarodowej. Ale Sikorski nie jest lubiany wśród działaczy i nie ma nawet własnej grupy, która mogłaby go popierać. Co nie znaczy, że nie ma swoich ambicji, ale to już jest odrębne zmartwienie dla Tuska i PO. n
Nasz Dziennik
Poniedziałek, 19 grudnia 2011, Nr 294 (4225)

Autor: jc