Klimatyczny szach
Treść
Po zawetowaniu przez Polskę propozycji Komisji Europejskiej  dotyczącej redukcji CO2 po 2020 r. o dalszym toku postępowania  zadecyduje Rada Europejska, w której zasiadają przywódcy krajów  unijnych. 
Eksperci KE utrzymują, że polskie weto można  obejść, ponieważ "dotyczy ono kwestii politycznych, a nie prawnych".  Jednak kryzys w Europie może skłonić przywódców europejskich do  utemperowania ambicji klimatycznych unijnych komisarzy.
Polskie weto w  sprawie planu dalszej redukcji emisji CO2 po 2020 roku nie jest wyrazem  wyłącznie stanowiska Polski w tej sprawie. Przedstawiciele rządu  zapewniają, że sprzeciw wobec przyjęcia przez UE tzw. kroków milowych na  drodze redukcji CO2 w latach 2020-2050 popierają Czechy i inne państwa  naszego regionu. A także po cichu - Niemcy. Wicepremier Waldemar Pawlak  ujawnił, że wicekanclerz Niemiec Philipp Roesler uznaje pomysł  radykalnego podniesienia wymagań klimatycznych za "nie do  zaakceptowania" przez tej kraj. Dlaczego zatem tylko Polska zgłosiła  weto?
- Zasada jednogłośnego zatwierdzania konkluzji ze spotkań  ministrów polega na tym, że jeśli jeden minister zgłosi weto, pozostali  już nie muszą podnosić ręki, nawet jeśli podzielają jego stanowisko w  danej sprawie - tłumaczy procedurę minister środowiska Marcin Korolec.
Presja CO2
Podobnie  jak wszystkie kraje UE Polska realizuje obecnie cele w zakresie  redukcji emisji wyznaczone do 2020 r. w światowym porozumieniu na rzecz  klimatu, tzw. protokole z Kioto. Konkretne zobowiązania przyjęte przez  Unię na podstawie tego protokołu zawarte są w pakiecie  klimatyczno-energetycznym, który został podpisany przez wszystkie kraje  UE w grudniu 2008 roku. Podstawowa reguła pakietu określana jako "3 razy  20" zakłada 20-procentową redukcję emisji CO2, 20-procentowy wzrost  efektywności energetycznej i 20-procentowy udział energii odnawialnych w  bilansie energetycznym krajów europejskich do 2020 roku. Globalne cele  na dalsze lata po 2020 r. w zakresie redukowania emisji ma wyznaczyć  konferencja klimatyczna ONZ w Katarze, która odbędzie się w tym roku.  Następnie rozpoczną się globalne negocjacje nad nowym światowym  porozumieniem klimatycznym, które ma obowiązywać od roku 2020. Ustalenia  konferencji klimatycznej w Durbanie z grudnia ub.r., przyjęte przez  wszystkie państwa świata, zakładają, że negocjacje klimatyczne mają  zakończyć się do roku 2015. Polska jest przeciwna wyznaczeniu przez Unię  własnych celów redukcji CO2 po 2020 r., zanim o podobnych krokach nie  zdecydują pozostałe państwa świata. Chodzi zwłaszcza o Chiny, Stany  Zjednoczone, Rosję i Japonię, które emitują najwięcej CO2. Na tle tych  krajów jednostronna redukcja emisji przez UE jest zaledwie kroplą w  morzu, bez znaczenia dla ochrony klimatu w skali świata. W  rzeczywistości, tj. w przeliczeniu na jednego mieszkańca, największymi  "trucicielami" są państwa rozwinięte, np. Luksemburg emituje ponad 30  ton dwutlenku węgla na mieszkańca, podczas gdy Chiny tylko 3 tony na  osobę. Emisja CO2 w Polsce wynosi 10 ton w przeliczeniu na mieszkańca.
Przerost ambicji
-  Nie widzę powodu, by w połowie marca 2012 r. przyjmować zobowiązania,  które przed startem negocjacji światowych spowodują zdewaluowanie naszej  pozycji w negocjacjach na temat wyznaczenia celów redukcji CO2 po 2020  r. - powiedział minister Korolec na konferencji prasowej poświęconej  omówieniu skutków polskiego weta. Jak ujawnił, zawetowana propozycja KE  zawierała tak rewolucyjne zmiany jak ograniczenie o 99 proc. emisji CO2 w  sektorze energetycznym oraz o 70 proc. w sektorze transportu. W  praktyce oznaczałoby to wyeliminowanie z energetyki zarówno węgla, jak i  gazu - a zatem oparcie energetyki wyłącznie na energii atomowej oraz  źródłach odnawialnych. Sektor motoryzacyjny zaś musiałby się  prawdopodobnie w całości przestawić na samochody napędzane energią  elektryczną.
- Te cele są zbyt ambitne, musimy szukać rozwiązań, które będziemy w stanie zrealizować - ocenia Korolec.
-  Zawetowanie przez Polskę propozycji Komisji Europejskiej wyznaczającej  cele redukcji CO2 do 2050 r. to przesunięcie akcentu z polityki  klimatycznej na efektywność energetyczną - powiedział wicepremier  Waldemar Pawlak. Jego zdaniem, planując zmniejszenie emisji dwutlenku  węgla, należy położyć nacisk na efektywne wykorzystanie i oszczędzanie  energii oraz lepsze wykorzystanie odnawialnych źródeł energii, zamiast  sztucznie podnosić progi redukcji, zawyżając tym samym opłaty za emisję i  zmniejszając konkurencyjność gospodarki europejskiej. Pawlak zwrócił  uwagę, że polityka klimatyczna UE powstawała w czasie, gdy ceny surowców  energetycznych, takich jak ropa i węgiel, kształtowały się na poziomie  dwa razy niższym niż obecnie, więc i opłaty wkomponowane w cenę były  znacznie niższe.
- Nie ma elementarnej racjonalności w forsowaniu  wysokich opłat za emisje, gdy ceny surowców są wysokie - podkreślił  wicepremier Pawlak.
- Weto to krok w dobrym kierunku - ocenia prof.  Jan Szyszko, były minister środowiska, poseł PiS. Dziś komisja ochrony  środowiska przeprowadzi pierwsze czytanie projektu uchwały wzywającej  rząd do renegocjacji pakietu klimatyczno-energetycznego. Projekt wniosła  grupa posłów Prawa i Sprawiedliwości. Jego autorem i sprawozdawcą jest  prof. Jan Szyszko.
- Przyjęcie ambitnych celów redukcji emisji po  2020 r. wiąże się ze zmniejszeniem darmowych limitów emisji. Po  przekroczeniu limitu Polska miałaby trzy wyjścia: zastąpić węgiel gazem  (i uzależnić się od Rosji), dokupić limit po 9 euro za tonę (czyli  podnieść koszty produkcji, zmniejszając konkurencyjność) lub wtłoczyć  nadmiar CO2 pod ziemię (koszt wtłoczenia to 100 euro za tonę) - wyjaśnia  prof. Jan Szyszko. Przypomnijmy, że magazynowanie dwutlenku węgla pod  ziemią, kontrowersyjne pod względem bezpieczeństwa i kosztowne, zyskało  akceptację premiera Donalda Tuska w 2008 roku.
Polska traci najwięcej
Nasz  kraj zawetował w piątek propozycje KE dotyczące tzw. kroków milowych w  zakresie redukcji CO2 po roku 2020. Zgodnie z tą propozycją redukcja CO2  w 2030 r. miała sięgnąć 40 proc. emisji tego gazu w stosunku do roku  1990 uznanego za bazowy, w 2040 r. poziom redukcji miał sięgnąć 60  proc., a w 2050 - 80 procent. Wiele krajów obawia się, że wyznaczenie  przez KE obligatoryjnych poziomów redukcji CO2 po 2020 r. spowoduje  obniżenie limitów bezpłatnych emisji dla zakładów przemysłowych.  Wiązałoby się to z koniecznością zakupu prawa do dodatkowych emisji i  opłat za każdą tonę CO2 w ramach handlu emisjami (obecnie 9 euro od  tony). Koszty zakupu limitów obciążają zakłady produkujące energię  elektryczną i cieplną, stal, cement, papier i szkło, wpływając na  zmniejszenie ich konkurencyjności na międzynarodowym rynku.
Dla  Polski rozwiązanie to jest szczególnie niekorzystne, ponieważ jesteśmy  krajem z własnymi ogromnymi zasobami węgla i gospodarką opartą na tym  surowcu. Dodatkowo przyjęcie roku 1990 za bazowy dla całej Unii bije w  nasze interesy, bo przed wstąpieniem do UE wynegocjowaliśmy, że dla  Polski datą bazową będzie rok 1988. Pomiędzy 1988 a 1990 r. Polska  dokonała redukcji emisji dwutlenku węgla o 100 mln ton, czyli o 25  proc., co nie zostało uwzględnione przez Komisję Europejską. W tej  sytuacji przyjęcie przez Unię 20-procentowej redukcji CO2 do roku 2020  oznacza dla nas de facto redukcję o 45 procent. Kolejne kroki w postaci  redukcji emisji o 80 proc. w 2050 r. oznaczałyby wyeliminowanie znacznej  części potencjału produkcyjnego Polski oraz astronomiczny narzut na  koszty produkcji, transportu w Polsce związany z koniecznością zakupu  ogromnych limitów emisji. Ceny za energię elektryczną dla odbiorców  przemysłowych i indywidualnych w Polsce osiągnęłyby poziom nienotowany w  żadnym innym kraju.
Małgorzata Goss
Nasz Dziennik Środa, 14 marca 2012, Nr 62 (4297)
Autor: au