Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Homoseksualiści walczą o cenzurę

Treść

Z dr. Paulem Cameronem, psychologiem, seksuologiem, prezesem Instytutu Badań nad Rodziną w Colorado Springs (USA), rozmawia Łukasz Sianożęcki
Homoseksualni bojówkarze przy wsparciu niektórych mediów, w tym "Gazety Wyborczej", starali się nie dopuścić do Pana wykładów w Polsce.
- Jeśli się nad tym zastanowić, to w jaki sposób mamy pracować nad udoskonalaniem naszego społeczeństwa i rozwiązywać nasze problemy, kiedy zabrania nam się rozmawiać? Jeśli ktoś dysponuje danymi na temat homoseksualizmu przeciwnymi do moich, powinien na te wykłady przyjść. Ja jestem jak najbardziej otwarty na debatę. Wszystko, co przedstawiam, jest w moim najgłębszym przekonaniu prawdą. Ale przecież nie wiem wszystkiego, więc proszę o pokazanie mi innych danych. Jednak oni nie dysponują takimi danymi, więc zwyczajnie próbują mnie uciszyć bardzo dosadnie. Obawiają się tych faktów, dlatego chcą, bym milczał.
Czy spotkał się Pan w Stanach Zjednoczonych z podobnym traktowaniem jak w Warszawie, gdzie władze uniwersytetu w ostatniej chwili odwołały decyzję, że konferencja "Homoseksualizm z naukowego i religijnego punktu widzenia" może się odbyć w murach tej uczelni?
- Tak. Niestety w USA w ostatnim czasie jest dość częsta praktyka, że kiedy słuchacze nie zgadzają się z wykładowcą, potrafią wstać, zacząć krzyczeć i uruchamiać przyniesione syreny. Cieszę się, że nie doświadczyliśmy tego tutaj. Oczywiście mogłoby być inaczej, gdybyśmy byli oficjalnie na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Tego jednak nie wiem. Wiem jednak, że lobby homoseksualne bardzo się ucieszyło, gdy początkowo było bardzo blisko do tego, że konferencja może się w ogóle nie odbyć.
Najnowsze badania opinii publicznej w USA pokazują, że zdecydowana większość Amerykanów jest przeciwna legalizacji układów homoseksualnych oraz adopcji dzieci przez te pary. A jednocześnie Kongres mnoży przepisy przyznające tym osobom przywileje. Jak wyjaśnić ten paradoks?
- Jest pewna grupa ludzi, do której należy także prezydent Barack Obama, myślących, że rozumieją świat najlepiej. Lepiej niż tradycja chrześcijańska, lepiej niż nasi przodkowie. Uznają po prostu, że są mądrzejsi i lepiej poinformowani. Jednak wiele wskazuje na to, iż są w błędzie. Koncentrują się bowiem na odczuciach tych, którzy wplątali się w homoseksualizm. Nie bardzo zaś są zainteresowani tym, co buduje i podtrzymuje społeczeństwo, tylko właśnie mówią wyłącznie o tych odczuciach. Tak więc jeśli dwie kobiety chcą się pobrać, wówczas uzasadniają, że ich uczucie jest równie silne jak u Johna i Mary. "Powinniśmy mieć wszystkie prawa, przywileje i uwagę, jaką mają John i Mary, kiedy się pobierają. Będziemy się źle czuły, jeśli tego nie dostaniemy" - mówią. Ja zaś mówię im, że to, co robią, to - jeśli mają szczęście - jest po prostu bezużyteczne. Jeśli jednak szczęścia nie mają, przyczyniają się do rozprzestrzeniania chorób przenoszonych drogą płciową. Normalne małżeństwa mogą zrodzić dziecko, w ten sposób pomagają zapewnić nam naszą przyszłość. Cieszę się z takich małżeństw, ponieważ pewnego dnia i ja mogę skorzystać z pracy i pomocy dziecka Johna i Mary oraz dzieci innych ludzi.
Co Pan sądzi o ostatniej ustawie uchwalonej przez Izbę Reprezentantów, która zabrania publicznej krytyki osób i zachowań homoseksualnych?
- Jest to bardzo niejasny przepis. Mamy przecież konstytucję, która przyznaje nam prawo do wolności słowa, a z drugiej strony Kongres przyjmuje taką ustawę. Wydaje się jednak, że jej ostateczna wersja będzie nieco ograniczona. I z całą pewnością jej zapisy będą kontestowane w sądach. Jeśli jednak weszłaby w życie w takim kształcie, jak ma obecnie, będzie to horrendalny przepis. Innymi słowy, byłoby to coś, co chciały zrobić media z moją konferencją tu, w Warszawie. Jest to zwyczajne kneblowanie ust ludziom. Jeśli homoseksualiści mieliby jakieś dowody na swoją obronę, przynieśliby te dowody. Zamiast tego wprowadzają cenzurę.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2009-05-09

Autor: wa