Historia okrojona
Treść
Reforma programowa przygotowana przez Ministerstwo Edukacji Narodowej, która  wchodzi w życie od września, spowoduje, zdaniem nauczycieli, znaczne  zmniejszenie liczby godzin lekcji historii, a co za tym idzie - ograniczy jej  znajomość wśród uczniów. Część młodzieży skończy naukę tego przedmiotu nawet na  1918 roku. Pedagodzy ostrzegają, że upadnie w ten sposób chwalebna idea  kształcenia młodych ludzi w duchu patriotyzmu. MEN nie widzi jednak problemu i  lansuje swój pomysł jako "podejście analityczne" do dziejów Polski i  świata.
Jak powiedział nam Grzegorz Żurawski, rzecznik prasowy MEN,  reforma programowa dotycząca edukacji historycznej i obywatelskiej wchodzi w  życie od września br. i pociągnie za sobą szereg zmian, m.in. nowe podręczniki,  które mają być wprowadzane sukcesywnie rok po roku. - Najpierw reforma zostanie  wprowadzona do przedszkoli, I klas szkół podstawowych i I klas gimnazjów i  będzie szła razem z uczniami rok po roku o jedną klasę wyżej - wyjaśnia Grzegorz  Żurawski. W jego przekonaniu, w szkołach będzie wręcz więcej historii,  szczególnie najnowszej. Ale nie dla wszystkich. - Wzrośnie liczba godzin dla  uczniów, którzy wybiorą profil historyczny i na nim się skupią, czyli od II  klasy szkoły ponadgimnazjalnej. Osoby te będą pogłębiały wiedzę historyczną w  sposób problemowy, analityczny, przyczynowo-skutkowy, a nie tylko pobieżny -  przekonuje Żurawski.
Nauczycielska "Solidarność" nie patrzy na te plany przez  różowe okulary. Przedstawiciele związku uważają, że dotychczas historia i wiedza  o społeczeństwie były w stosunku do siebie kompatybilne. Na przykład kiedy na  historii był poruszany temat parlamentaryzmu, to na WOS uczniowie poznawali to  zagadnienie w szczegółach. Według związkowców, z chwilą wejścia w życie reformy,  sumując godziny w gimnazjum i w szkołach ponadgimnazjalnych, czasu na naukę  historii będzie mniej. Jak powiedział nam Lesław Ordon, przewodniczący  Sekretariatu Nauki i Oświaty NSZZ "Solidarność" Regionu Śląsko-Dąbrowskiego w  Katowicach, w gimnazjum historia kończy się na 1918 roku, co w przypadku  młodzieży, która zakończy naukę na tym etapie, oznacza brak możliwości poznania  historii okresu międzywojennego, II wojny światowej czy czasów Polski  komunistycznej. 
Jeszcze większe zmiany nastąpią w szkołach  ponadgimnazjalnych, gdzie przewidywana jest mniejsza liczba godzin na naukę  historii i WOS. - Zgodnie z założeniami w I klasie będą 2 godziny historii i 1  godzina WOS. Jeżeli np. w liceum młodzież wybierze blok humanistyczny i pójdzie  w kierunku matury z historii, to w II i III klasie będzie miała łącznie z WOS 6  godzin (czyli tygodniowo po trzy godziny na każdy rok nauki), a więc na tym  samym poziomie co obecnie. W przypadku młodzieży, która nie wybierze tego  profilu, odpowiednio w II i III klasie będą łącznie tylko 4 godziny historii i  WOS, a więc o 2 godziny mniej - tłumaczy Lesław Ordon.
II wojna nie  dla każdego
Sytuacja przedstawia się jeszcze gorzej w przypadku szkół  zawodowych, gdzie - w ocenie nauczycielskiej "Solidarności" - historia będzie  traktowana zupełnie po macoszemu, bez możliwości zapoznania się z nią nawet w  dostatecznym zakresie. - W gimnazjum młodzież nie pozna historii, bo zgodnie z  programem zakończy naukę na roku 1918, a w szkole zawodowej dwie godziny to  stanowczo za mało - uważa Lesław Ordon.
Nie do przyjęcia są tłumaczenia, że  młodzież tych szkół mało interesuje się historią. - Obowiązkiem państwa, szkoły  i nauczycieli powinno być edukowanie wszystkich obywateli, zwłaszcza w zakresie  wychowania obywatelskiego i patriotycznego. W innym wypadku mamy do czynienia z  zagrożeniem polskości naszej młodzieży - uważa Ordon.
Tymczasem jak  powiedział nam Grzegorz Żurawski z MEN, mówienie o mniejszej czy większej  liczbie godzin historii nie jest "właściwe". - W nowym rozporządzeniu, zgodnie z  reformą, szkoła jest rozliczana z efektów nauczania, a nie z samego przerobienia  materiału. Natomiast jak dana szkoła opracuje sobie ramówkę, zależy już od  samych nauczycieli. W tej sytuacji odpowiedzialność za efekty nauczania ciąży na  nauczycielu i dyrektorze szkoły, który zatwierdza projekt konkretnego  nauczyciela - twierdzi rzecznik MEN.
Furtka do ideologizacji  szkoły
Warto zwrócić uwagę na fakt, że dotychczas nauczyciel, mając  pewien margines swobody, mógł poświęcić więcej czasu na zagadnienia regionalne -  w nowej podstawie programowej zaś to pole manewru się zawęża. - Wymusza się na  nauczycielu szczegółowe przestrzeganie programu, nie dając mu możliwości  zwrócenia większej uwagi np. na ciekawe postaci historyczne z danego regionu. To  jest złe - uważa Lesław Ordon. Całość programu zawiera się w dziesięciu  problemach i od nauczyciela zależy, czy każdy temat rozwinie oględnie bądź też  wybierze z tego minimum cztery problemy, rozwijając je szczegółowo, tym samym  rezygnując z pozostałych sześciu. W ocenie Lesława Ordona, w przypadku  nauczycieli np. o poglądach lewicowych czy liberalnych istnieje  niebezpieczeństwo pomijania ważnych wydarzeń zgodnie z poglądami nauczyciela. -  Również w tym aspekcie reforma historii proponowana przez MEN jest, naszym  zdaniem, niebezpieczna dla polskiej racji stanu. Pozostaje mieć nadzieję, że  wszyscy nauczyciele będą prawdziwymi patriotami, w innym wypadku może być  problem. Podczas gdy inne kraje dbają o swoją przeszłość, u nas się to rozmywa.  Jeżeli do tego dołożymy plany tworzenia na szczeblu UE wspólnej historii Europy,  która mogłaby być alternatywą dla nauczania historii w ogóle, to wkrótce może  się okazać, że nie będzie tam mowy o ważnych dla nas, Polaków, wydarzeniach,  które tworzą naszą państwowość, jak chociażby Powstanie Warszawskie - komentuje  Ordon.
Podobnie krytycznie ocenia pomysł ograniczenia zakresu nauki historii  Stefan Kubowicz, przewodniczący Sekcji Krajowej Oświaty i Wychowania NSZZ  "Solidarność". - Warto pamiętać, że jeżeli się traci pamięć narodową, to bardzo  łatwo stracić wolność, zwłaszcza gdy się ma agresywnych sąsiadów - wskazuje  Kubowicz. Jego zdaniem, poważnym niebezpieczeństwem, jakie wiąże się ze  zmniejszeniem liczby godzin nauczania, jest także zmniejszenie zapotrzebowania  na nauczycieli. - Ogólnie straci na tym zarówno młodzież, jak i nauczyciele.  Jest to zagrożenie dla całej polskiej oświaty - dodaje. Okazuje się, że w  sytuacji, kiedy na maturze przywraca się matematykę, to nie wiedzieć czemu  próbuje się ograniczyć wykształcenie humanistyczne, które zawsze stało w Polsce  na wysokim poziomie. Nauczycielska "Solidarność" wielokrotnie próbowała  rozmawiać w sprawie reformy programowej, ale jak twierdzi szef sekcji, MEN nie  było tym zainteresowane. 
Mariusz Kamieniecki
"Nasz Dziennik" 2009-06-16
Autor: wa