Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Dziecko ma prawo do rodziców, nie do probówki

Treść

Z ks. prof. Pawłem Bortkiewiczem, teologiem moralistą z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu i Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, rozmawia Izabela Borańska Zapłodnienie in vitro jest przedstawiane, nawet przez minister zdrowia Ewę Kopacz, która sama jest z wykształcenia lekarzem, jako metoda "leczenia niepłodności". Ma to być oczywisty argument za refundacją tych zabiegów przez państwo... - Czym jest in vitro? Na pewno nie jest to metoda leczenia niepłodności. Podstawową sprawą jest określenie, czym jest niepłodność. W moim odczuciu to jest przede wszystkim cierpienie i tak należałoby to traktować; człowiek musi się z nim w jakiś sposób zmierzyć. Czasem można się z nim zmagać, czasami trzeba się po prostu z tym pogodzić. Niepłodność jest cierpieniem, które czasem bywa chorobą, wtedy kiedy możemy określić jej przyczyny, zdiagnozować i poddać terapii. Takie przypadki są np., kiedy występuje niedrożność jajowodów czy kiedy można zastosować leczenie hormonalne. Ale w bardzo wielu przypadkach - a o takich zwłaszcza mówimy - to nie ma nic wspólnego ani z konkretną etiologią tej choroby, ani z konkretną terapią. Jeżeli rząd chce refundować sztuczne zapłodnienie in vitro, w tym heterologiczne, a więc takie, gdy przynajmniej część tzw. materiału rozrodczego pochodzi spoza pary małżeńskiej, to warto zauważyć, że w efekcie otrzymujemy sytuację taką, że para posiada dziecko, które najwyżej w 50 proc. jest genetycznie ich własnym, a często bywa tak, że w 100 proc. jest dzieckiem obcym, takie wypadki istnieją. W takim razie czy nie należałoby refundować poradni adopcyjnych czy całego procesu adopcji, którą też w takim wypadku należałoby traktować jako metodę terapeutyczną... Niektórzy zwolennicy in vitro podnoszą, że nie każdy chce się podjąć adopcji, bo dzieci z domów dziecka są często "kilkuletnie", "z wadami"... "Dodatkową przeszkodę stanowi to, że małych, zdrowych dzieci do adopcji jest bardzo mało, więcej dzieci kilkuletnich lub z większymi wadami" - to cytat z "Gazety Wyborczej". - Rzeczywiście, przeraża takie utylitarne podejście, że dzieci z adopcji to nie chcemy, bo są już obarczone wadami, że są czasami upośledzone, chore, niechciane. Warto przy okazji tutaj zwrócić uwagę na to, o czym się nie mówi, że dzieci, które powstają w wyniku sztucznego zapłodnienia in vitro, niestety, ale także z reguły są obciążone różnymi wadami rozwojowymi, chorobami. Takich badań na ogół się nie publikuje, przynajmniej w Polsce. Pamiętam artykuł opisujący takie badania w Szwecji. Były to badania porażające, jeśli chodzi o jakość życia dzieci rodzących się w wyniku sztucznego zapłodnienia in vitro. Oczywiście technika idzie do przodu, niemniej jednak śmiem twierdzić, że nie wszystkie dane są ujawniane, co do tego akurat aspektu, który, powtarzam, jest porażający. To nie jest tak, że w poradniach adopcyjnych są dzieci upośledzone, a w wyniku sztucznego zapłodnienia in vitro wychodzą same cudowne, zaprojektowane eugenicznie dzieciaczki. Aby przekonać, że zapłodnienie pozaustrojowe jest odmianą naturalnej ludzkiej prokreacji, próbuje się lansować tezę, że w procesie zapłodnienia in vitro poczęte dzieci, które są "niewykorzystane", nie są zabijane, a obumierają same... - Jest rzeczą zupełnie oczywistą i prawdziwą, że na obecnym etapie technik sztucznego zapłodnienia pojawia się problem właśnie niszczenia, a nie obumierania zarodków. To jest dokonywane w jeden z dwóch sposobów - albo te zarodki są od razu niszczone, albo bywają zamrożone i przechowywane przez jakiś czas, jeżeli to określa prawodawstwo danego kraju. Te zarodki mogą być wykorzystywane ponownie, ale to się rzadko zdarza, zazwyczaj bywają wykorzystywane do eksperymentów genetycznych, a najczęściej po prostu bywa tak, że - przepraszam za słowo - po pewnym "przeterminowaniu" czasu tego przechowywania są po prostu likwidowane. Przed kilku laty była taka porażająca informacja z Anglii, kiedy w jednej z klinik brytyjskich zdecydowano się na rozmrożenie kilkudziesięciu tysięcy zarodków, czyli po prostu ich zabicie. To wywołało ogromne protesty, łącznie z tym, że niektóre włoskie organizacje kobiet zadeklarowały się, że gotowe są przynajmniej część tych zarodków przyjąć, implantować, ale to się nie dokonało. Jest to fakt, który uświadomił skalę problemu procedur in vitro, gdzie dokonuje się w jednej chwili zniszczenia kilkudziesięciu istnień ludzkich, a więc mamy do czynienia z likwidacją całkiem pokaźnej populacji. Andrzej Wielowieyski na łamach "Wyborczej" prognozuje, że problem niepłodności będzie się pogłębiał. Ale milczy o tym, dlaczego tak może być. Namawia też do refundacji in vitro w imię rozwiązania kryzysu demograficznego... - Od kilku lat jak przyglądam się dyskusjom o in vitro, zastanawia mnie jedna rzecz. Na całym świecie w ostatnich latach w sposób bardzo znaczący wzrosła skala właśnie niepłodności. Nie uciekniemy od pytania o przyczynę. Oczywiście można wyliczać - choroby cywilizacyjne itd., itd., ale powiedzmy sobie szczerze, nie jest to wszystko przekonywające, bo w innych zakresach takiego wzrostu gwałtownego, kilkuprocentowego, a to jest szalony wzrost, nigdzie nie odnotowaliśmy. Stawiam tezę, że przyczyną tego stanu rzeczy jest to, co Jan Paweł II nazywał mentalnością antynatalistyczną, która jest po prostu wywoływana przez antykoncepcję. Przecież jeżeli przez wiele lat jakaś para małżeńska robi wszystko, żeby zablokować się na przyjęcie daru życia i po kilku, kilkunastu latach ci ludzie nagle się decydują, no to przecież jest rzeczą oczywistą, że zarówno psychika, jak i fizjologia ludzka zostały przez ten czas skutecznie zablokowane... Bzdurą jest mówienie o problemach demograficznych, jeżeli nie podejmiemy sprawy od tego, co jest podstawą, a więc od problemu otwarcia się na życie poczęte, zaniechania aborcji, która jest ewidentnie ogromną przyczyną spadku demograficznego w skali światowej. Jest jeszcze jeden aspekt, który bardzo mnie porusza, kiedy słyszę takie stwierdzenia obnażające pewne niekonsekwencje. Mianowicie z jednej strony mówi się po prostu tak: małżonkowie się kochają i mają prawo do posiadania dziecka. Tylko że wtedy należałoby powiedzieć po pierwsze to, że dziecko ma prawo do posiadania rodziców, a nie probówki i zespołu medycznego. Ale jeżeli tak bardzo akcentowana jest rola rodziców i ich chęć, zauważmy właśnie, że jest to chęć, którą stawia się ponad zasadami moralnymi, która jest stawiana poza wszelkimi prawami dziecka, to dlaczego w takim razie ta chęć rodziców ma być refundowana przez społeczeństwo? To jest ogromna niekonsekwencja. Jeżeli ktoś, przepraszam za określenie, ma wielki kaprys czy pragnienie - oczywiście zaznaczam, że niepłodność jest wielkim cierpieniem i w wielu wypadkach jest niezawiniona, i mówiąc o kaprysie, nie mówię absolutnie o takich właśnie przypadkach, ale w wielu przypadkach jest ona wywołana świadomymi wieloletnimi decyzjami konkretnych ludzi i w tym wypadku, kiedy przychodzi właśnie kaprys, że w tym momencie, kiedy jesteśmy już urządzeni, chcemy mieć do tego kompletu wyposażeniowego dziecko - to dlaczego właśnie społeczeństwo ma być obciążane jakimikolwiek kosztami? Takiej sytuacji akurat nie mogę zrozumieć. Czyli tak się właśnie zamyka błęd ne koło - najpierw żeby nie mieć dziecka kobieta przyjmuje środki antykoncepcyjne, płaci za nie, potem kiedy chce mieć dziecko, płaci jeszcze większe pieniądze za sztuczne zapłodnienie... - Tak, dokładnie. Ale proszę zauważyć, że za rządów SLD były takie pomysły, żeby środki antykoncepcyjne były refundowane, one przecież także w żadnym stopniu nie są środkami terapeutycznymi, są środkami destrukcyjnymi, więc to jest kolejny zupełny absurd. Jak w takiej rzeczywistości mają się odnaleźć katolickie małżeństwa, które cierpią z powodu niepłodności? - Ja przed kilku laty byłem pomysłodawcą, mogę tak powiedzieć, rekolekcji dla małżeństw niepłodnych, bezdzietnych, sądzę, że ta sfera jest swoiście zaniedbana. Mamy duszpasterstwo małżeństw niesakramentalnych, duszpasterstwo narzeczonych, a tamta wzrastająca niestety liczba ludzi z problemem niepłodności znajduje się trochę poza marginesem duszpasterstwa. Warto myślę być z tymi osobami, towarzyszyć im, warto też uświadamiać, że życie ludzkie jest naprawdę darem, to jest proste, fundamentalne stwierdzenie - skoro dar to jest wolny, możemy go przyjąć, ale nie możemy rościć sobie do niego prawa. Musimy sobie to uświadamiać, choć jest to prawda niepopularna. Myślę też, że należałoby uprościć przepisy adopcyjne. Dziękuję za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2008-01-04

Autor: wa